To już nie jest prowincja Gombrowicz. To Mrożek, może nawet Witkacy. Edek oswoił myszkę i zza węgła klika na forach. Szewcy śpiewają, jak im Pani Poprawność zagra. A Gnębon Puczymorda zaciera ręce. Tylko czyje to ciężkie kroki słychać za drzwiami?
Lektura, nawet ponowna, „Wściekłości i dumy” Oriany Fallaci wprowadza w katastroficzny nastrój. Zajrzałem do tej gniewnej książki, bo wydano właśnie po polsku jej wywiady z najważniejszymi postaciami drugiej połowy ubiegłego wieku. Włoska publicystka nigdy nie oglądała się na polityczną poprawność dominującą w mediach i kreowanej przez nie opinii publicznej. Pod koniec życia, nieuleczalnie chora, ostro postrzegała chorobę naszej cywilizacji. Przestrzegała – podobnie zresztą jak kiedyś Witkacy – nie przed obcymi, ale przed słabością kultury europejskiej, która nie potrafi bronić swoich wartości. Zarzucano Fallaci ksenofobię, a ona tylko przestrzegała przed śmiercią. Ostracyzmu i wykluczenia z – jak to się modnie dziś mówi – mainstreamu nie obawiała się. Nie bała się śmierci cywilnej, bo nadchodziła ta fizyczna.
Wirtualnego linczu w imię politycznej poprawności próbowano ostatnio dokonać na publicystce TVN Katarzynie Kolendzie–Zaleskiej. Dziennikarka w telewizyjnej rozmowie z byłym zomowcem, detektywem, posłem nie kryła negatywnych opinii i emocji wobec metod Rutkowskiego zastosowanych w głośnej sprawie „półrocznej Madzi”. Wywołała wściekłość, bo zaatakowała ludowego bohatera, nowego Janosika, co to cwańszy od nudnego i skrępowanego zasadami państwa, a na dodatek potrzebującym pomaga, supermenami w czarnych kominiarkach się otacza i za nic ma nudziarzy, pierniczących coś o wartościach. A właśnie o wartościach Kolenda – Zaleska śmiała przypomnieć: o poszanowaniu ludzkiej godności i prywatności, o kanonie praw podstawowych, których nie wolno poświęcać dla skuteczności działania. Kolenda opowiedziała się po stronie prawa i instytucji, choć to w Polsce nigdy nie było modne, a już na pewno nie jest modne dziś.
W ataku na Kolendę zbudzono upiory, choćby instrumentalizując niczym w propagandzie stalinowskiej kategorię „obiektywizmu”. Mniejsza o ciosaną toporem felietonistykę prof. Środy, odsyłającej Kolendę do Radia Maryja; wykład z logiki i podstaw dziennikarstwa dała już filozofce Dominika Wielowieyska („Jednostronny obiektywizm prof. Środy” GW.pl, 15.02.2012), współautorka świetnych, bo „nieobiektywnych”, wywiadów z cyklu „dwie na jednego”. Gorzej, że internetowi komentatorzy, skrywający tożsamość jak Rutkowski oczy, pewnie jeszcze niedawno bronili absolutnej wolności w sieci przeciw cenzurze wprowadzanej ich zdaniem przez ACTA, a teraz sami chcą cenzurować dziennikarkę wyznającą inne niż oni wartości, mającą inne poglądy.
Dziś w sieci dominuje myślenie stadne i właściwa mu tendencja do wykluczania inaczej myślących. To przemoc, na razie wirtualna. Ofiary to m.in. Hołdys w niedawnym sporze o ACTA czy teraz Kolenda–Zaleska. Wirtualna eliminacja z życia publicznego (Internetu, telewizji), do której nawołują znickający komentatorzy, powinna nam coś przypominać. To naprawdę już było: przekonanie, że tylko nasze poglądy są słuszne, bo nasze, więc każdy, kto naszości się sprzeciwia, sam się z niej wyklucza i jako obcy powinien być gdzieś indziej, byle dalej od naszej wspólnoty. To już było i wiemy, czym się kończy: owo „gdzie indziej”, dziś wirtualne (czyli poza facebookiem, blipem, telewizją), może stać się nagle zupełnie realnym miejscem, który dla wspólnego dobra należy ogrodzić murem lub drutem kolczastym. Wszak nie ma wolności dla wrogów wolności. Więc ktoś w końcu musi zrobić porządek.
Przesadzam? Mam nadzieję, że przesadzam, wykorzystując prawo pamfletu. Obawiam się jednak, że to już nie jest prowincja Gombrowicz. To kraj Mrożka i Witkacego. Edek oswoił myszkę i zza węgła klika na forach. Znudzeni szewcy śpiewają na jedno kopyto. Gnębon Puczymorda lustruje dziarskich chłopców. Hiper-Robociarz czeka jeszcze spokojnie za drzwiami, ale ciotki rewolucji już popiskują z podniecenia.
A potem będzie jak zwykle.