Blogi Muzeum Literatury
Słowo kluczowe: Festiwal Gombrowicza
Data dodania: 22 września 2014

Nie ma sensu powtarzać po raz kolejny słynnego zdania Gombrowicza o Radomiu, że nigdy nie jest poematem i tak dalej. Dalej zresztą każdy może zobaczyć, a radomianie znają na pamięć. Nawet jeśli generalnie nie zachwyca, to jednak zachwyca. Czasem. Bo zdarzają się tu wydarzenia cudowne, na przekór i na szczęście.

Doświadczenia Gombrowiczów z Radomiem rzeczywiście najlepsze nie były, owszem, Jerzy, brat Witolda, przystosował się do tego miasta i stał się ważną tu postacią, ale on przystosowywał się chyba w ogóle dość łatwo. Zresztą, jak wielu po wojnie, nie miał wyjścia.

Nie były najlepsze to nawet za mało powiedziane, skoro jednym z miejsc związanych z rodziną pisarza było radomskie więzienie. Siedzieli w nim i ojciec Witolda, za rewolucję 1905 roku, dosyć wygodnie – z własnymi meblami i obiadami z restauracji, i brat Janusz, z sadystycznymi kryminalistami w jednej celi, fałszywie oskarżony o kolaborację z hitlerowcami, on, więziony przez Niemców w obozie koncentracyjnym.

Były jednak i jaśniejsze momenty: wszak przedwojenna radomska palestra zasłużyła się dla polskiej literatury bardzo, odrzucając prośbę Gombrowicza o aplikację. Kto wie, co byłoby z jego pisarstwem, gdyby autor „Opętanych” zasmakował w prawniczej karierze?

Żarty żartami, ale kiedy na początku lat 90. ubiegłego stulecia Maciej Bargiełowski, Wojciech Kępczyński i Marek Szyjko wpadli na szalony pomysł, by w mieście, w którym lud wszedł do śródmieścia jak mało gdzie, zorganizować jedyny na świecie festiwal jednego z największych, ale i najtrudniejszych polskich pisarzy, był to akt naprawdę twórczy, bo ironiczny. A oni na dodatek pomysł ten oblekli w teatralne ciało, co wydawało się niemożliwe jak cud. Najcudowniejszy zaś, przynajmniej tak to zapamiętałem, był ten drugi festiwal, Gombra łączący z Schulzem i Witkacym, mimo nie najlepszych relacji za ich życia.

Zapamiętałem tę edycję nie tyle nawet ze względu na repertuar, wspaniały zresztą, ile na rozmach imprez towarzyszących. I na sceny, które w dekoracje zużytego, zmęczonego miasta wnosiły życie, to intelektualne, ale też i ludyczną witalność.

Oto po osypującej się w ruinę starówce, którą z literaturą łączyły tylko wymyślne nazwy spożywanych przez tubylców od świtu do rana tanich mikstur, kojących ból istnienia, snuli się odziani z eleganckim luzem okularnicy. Nieświadomi lokalnych strachów, prowadzący głośne rozmowy, egzotyczne nie tylko ze względu na języki, w których się odbywały.

W poświęconym Gombrowiczowi seminarium pod przewodnictwem profesora Jana Błońskiego uczestniczyli twórcy i badacze naprawdę wybitni, że przytoczę parę nazwisk dla przykładu:  Jerzy Jarzębski, Aleksander Fiut, Anders Bodegard, Francesco M. Cataluccio, Allen Kucharski, Olaf Kuhl, Jacques Rosner, Alejandro Russovich. Seminarium odbywało się m.in. we wnętrzach Muzeum im. Jacka Malczewskiego, gdzie za scenografię służyły fragmenty chłopomańskiej wystawy. Miało się chwilami wrażenie, że na koniec musi pojawić się Walek, i może nawet się zjawił, tylko w przebraniu, więc nikt go nie poznał.

Tych ludowych akcentów było więcej, bo i jeszcze biesiada w skansenie, fragmentami przypominającym wieś jaką oglądał Gombrowicz, odpoczywając we Wsoli. Biesiada nie tylko intelektualna, ale i dosłowna, po dwakroć więc upojna, aż niektórym wieczorem zmęczenie nie pozwalało skupić się na legendarnym „Ślubie” krakowskiego Teatru Starego.

I jeszcze postać główna tamtego festiwalu, Rita Gombrowicz, wożona w wielkiej, białej limuzynie, z wdziękiem i godnością znosząca ten hollywoodzki przepych. Patronka i animatorka pierwszych festiwali, ku naszej radości – po przerwie – także i dwóch ostatnich edycji. A we Wsoli gościmy ją co roku.

Festiwal wraca do tamtej, wysokiej formy (i Formy), choć w porze nie tak fotogenicznej, trochę nazbyt dla kultury jesiennej. Pora inna, więc biesiady pod strzechą nie będzie, ale będą pasjonujące debaty i pół setki referatów, i znów Gombrowicz będzie na językach uczonych. Pamiętających, mam nadzieję, o Gombrowiczowskiej przestrodze, że kto o nim zwyczajnie opowiada i nudzi, temu się na języku w trupa przemienia i trupem otwór gębowy wypełnia paskudnie. I tematy, i nazwiska uczestników gwarantują, że tak się u nas nie zdarzy. A że jeszcze młodość z doświadczeniem na konferencji pomieszamy, to będzie tym bardziej interesująco. U nas, to znaczy we Wsoli i w teatrze, miejscach oswojonych Gombrowiczem.

Wsola, od niedawna znów Gombrowiczowska, stara się dawać do myślenia, więc miejscem jest naturalnym. Dla historii literatury to miejsce znaczące, nigdy dość przypominać, bo tu Jerzy Witolda do wyruszenia w świat namawiał, siedemdziesiąt pięć lat temu dokładnie. I dobrze, że go przekonał, bo co to byłby za Gombrowicz, gdyby w kraju pozostał? Co by napisał, jeśli w ogóle by pisał, a nie stał się kolejnym martwym, młodym i zdolnym, którymi nasza kultura i historia z rozmachem szafowały. A tak żywy jest do dziś, o czym uczestnicy i konferencji, i festiwalu będą mogli przekonać się i innych.

Konferencja zagości też w teatrze, przez dzień cały aż po festiwalowy spektakl. Zagości oczywiście na scenie, w „Kotłowni” nieco przypominającej scenografię „Ślubu” wystawionego przed półwieczem przez Jorge Lavellego i Krystynę Zachwatowicz. Trochę więc ten Gombrowicz będzie jednak podziemny, offowy, i słusznie, bo przecież bronić go musimy wszyscy, by się nam w klasyka nie zmarmurzył, mchem nie porósł, słów i form okolicznościowych nadmiarem nie został przysypany.

A bronić Gombrowicza możemy jedynie wciąż na nowo go wystawiając i oglądając, czytając i interpretując, i rozmawiając, słowem i formą tyleż odświętnymi, co nie nudnymi. Więc kończę.

(Muzeum Witolda Gombrowicza wraz z radomskim Uniwersytetem Technologiczno-Humanistycznym zaprasza w dniach 20-22 października na międzynarodową konferencję poświęconą twórczości Gombrowicza. Współorganizatorem wydarzenia jest radomski Teatr powszechny, w którym od 18 do 25 października odbywał się będzie XI Międzynarodowy Festiwal Gombrowiczowski.)

O autorze
Tomasz Tyczyński (ur. 1960), absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego; w latach 1989 – 1997 pracował w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk. W latach 90. ubiegłego stulecia (jak to brzmi!) teksty o literaturze publikował w prasie literackiej i periodykach naukowych (Potop, Studia Norwidiana, Pamiętnik Literacki, Studia Polono-Slavica, Społeczeństwo Otwarte, Krytyka), a także w Gazecie Wyborczej oraz Programie I PR. Współautor monografii „Literatura rosyjska XX wieku” pod red. Andrzeja Drawicza; zajmował się też polskim romantyzmem i Norwidem, rosyjskimi teoriami i manifestami literackimi, strategiami literatury wobec „doświadczeń granicznych”; doktorat o twórczości Aleksandra Wata i Warłama Szałamowa pisał, ale nie napisał. W latach 1995 – 2007 pracował jako dziennikarz, m.in. kierował radomskimi redakcjami wszelkiego rodzaju: radiową, prasową i telewizyjną, uprawiał publicystykę kulturalną i społeczną. Od 2007 roku kierownik Muzeum Witolda Gombrowicza, oddziału Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza.
Muzeum Literatury
Ostatnie wpisy
Archiwa
Blogi Muzeum Literatury
Copyright © 2010-2020 Muzeum Literatury