Blogi Muzeum Literatury
Słowo kluczowe: witajcie w raju
Data dodania: 30 lipca 2011

Jadę. Na urlop, niby zasłużony, a jednak z wyrzutami. Uświadomiłem sobie bowiem, że jeśli ktoś w dzieciństwie był kolonistą, na starość na pewno zostanie kolonizatorem. Jeśli zaś na dodatek jest biały, to biada mu, biada… Potępiony być musi i będzie.

Ja jestem biały nawet po urlopie. Bo ze słońca korzystam niepazernie i nikogo nie epatuję swoim nadmiarem. Nie smażę się na słońcu, mówiąc po prostu. Ale czy tak po prostu, nieideologicznie i niekrytycznie, wypada jeszcze mówić o wakacjach, podróżowaniu, turystyce. Dyskusja o książce Jennie Dielemans „Witajcie w Raju” w dwutygodniku.com dowodzi, że nie można. I że nikt z tych, którym przydarzy się urlop, nie wróci z niego niewinny. My, biali turyści i wczasowicze chcemy dobrze, a czynimy zło. I to czynimy nic nie czyniąc, przeciwnie – wylegując się na plażach, w basenach i hotelowych łóżkach w różnych zakątkach świata. Strach się bać.

„Turystyka i w ogóle podróżowanie są szkodliwe dla miejsca, do którego jedziemy, i ludzi. Ale o ile tezy Dielemans o szkodliwości wyjazdów all-inclusive – kiedy leżymy na plaży, nie zastanawiając się, co jest za murem – są dosyć oczywiste, to jej przeświadczenie, że każde podróżowanie jest rodzajem turystyki, budzi już wątpliwości”– tak główne tezy szwedzkiej autorki streszcza prowadząca dyskusję Zofia Król. Według uczonych i doświadczonych dyskutantów dobry turysta/podróżnik to ten, kto zastanawia się przede wszystkim, czy pieniądze, które zostawia w jakimś egzotycznym zakątku świata trafią do jego biednych mieszkańców, czy też pomnożą majątek zachodniej korporacji lub lokalnego satrapy. Upraszczam, ale tylko trochę. Turysta nie powinien ulegać przemożnej (i banalnie naturalnej) pokusie zobaczenia po prostu czegoś nowego. „Potrzebę doświadczenia czegoś wyjątkowego trzeba trochę przystopować na rzecz takiej nudnej analizy ekonomicznej” – przestrzega Radosław Muniak.

I żadnych usprawiedliwień, że to my, turyści, napędzamy produkt narodowy brutto i netto odwiedzanych miejsc, że miejscowym dajemy zarobić i jakoś związać koniec wakacji z końcem posezonia, że bez nas nie mieliby często ani na życie, ani na ratowanie swoich zabytków. Żadnych wykrętów. Nawet w najbardziej atrakcyjnym turystycznie miejscu jesteśmy bowiem intruzami. Że tradycyjny turysta to intruz, uważają nie tylko postępowi intelektualiści, ale i zwykli ludzie. Władze Wenecji dla ich dobra wymyśliły, że ponieważ tramwaje wodne są tak zatłoczone przez zwiedzających, iż czasem nie wystarcza miejsca dla miejscowych, wprowadzi się dla tych ostatnich osobne wejścia i pierwszeństwo zajmowania miejsc. Ciekawe, czy pojawią się też tabliczki: „tylko dla wenecjan”?

A może wyjściem z turystycznej okupacji świata (szczególnie trzeciego i czwartego) byłby powrót do dziewiętnastowiecznej idei podróży, zakładającej uczenie się języków i kultur, które odwiedzamy, niespieszne kolekcjonowanie wrażeń i wzruszeń? Bez żartów, „XIX-wieczni podróżnicy jeździli za nostalgicznymi obrazkami, zupełnie nie licząc się z osobami, które spotykali. Szukali cudownej chatynki (…), szukali wzruszeń, gotowi jednocześnie przegnać chłopa, żeby nie psuł pejzażu” – powtarza za autorką „Witajcie w raju” Marcin Michalski. Jeszcze raz dr Muniaki: „Nie idealizujmy tego XIX-wiecznego podróżnika, bo to był biały kolonizator”.
Lektura rozmowy w dwutygodniku może być oświecająca niczym lipcowe słońce. Zrozumiałem, że nic nie odkupi win mych i wstecznictwa. Bo i cóż z tego, że nie jeżdżę do krajów postkolonialnych ani za żadną inną granicę, skoro i na Helu ukochanym zachowuję się jak biały kolonizator. Po kaszubsku nie znam ani słowa, no może jedno: Tusk. Nie tylko mieszkam w domu pani Alicji, ograniczając przesympatycznej gospodyni prywatność i przestrzeń życiową, ale też bezczelnie głaszczę przynajmniej raz dziennie Nelkę, jej uroczą labradorkę. A co najgorsze jem, piję, kupuję, wyleguję się i łażę po tym Helu zupełnie bezrefleksyjnie, ani analizy ekonomicznej nie zrobiwszy uprzednio, ani nawet prostego rachunku sumienia. Nawet turystą nie jestem, ani tym bardziej podróżnikiem. Nie chcę odkrywać, doświadczać, poznawać. Chcę po prostu odpocząć. Można by powiedzieć, że jestem klasycznym wakacjuszem. Żadne to jednak usprawiedliwienie: wakacjusz nawet brzmi podobnie jak utracjusz. Czyli biały kolonizator i basta.

Najważniejsza diagnoza postawiona przez dyskutujących o książce Dielemans jest tyleż prawdziwa, co oczywista: współczesny sposób podróżowania determinują prędkość życia i frustracja; gdyby nie one, nie musielibyśmy szukać równie szybkiego uspokojenia. Nie uciekalibyśmy w agresywną turystykę, gdyby post-modernizm nie rozbił naszego wnętrza. „Nie mamy swojego centrum i szukamy go gdzieś poza nami”.
Zatęsknić za utraconym wewnętrznym centrum przydarza się chyba każdemu. Gdzie go szukać? Jak je odzyskać? Na koniec cytowanej rozmowy nowoczesny demaskator białego kolonizatora wyznaje nieoczekiwanie: „A ja w sobotę byłem na grillu nad Wisłą, pierwszy raz od kiedy mieszkam w Warszawie. Oczywiście od strony praskiej. I naprawdę, jeśli chodzi o emocje, doświadczenia, nie różnił się niczym od grilla z Masajami w Seregenti, gdzie pieką antylopę.”

Na następny weekend polecam Świerże Górne koło Kozienic, najlepiej piaszczystą łachę przy wiślanym promie. Miejsce to ciche i spokojne. Biały kolonizator pojawia się tam niezwykle rzadko, a i Masajowie za bardzo nie przeszkadzają.

O autorze
Tomasz Tyczyński (ur. 1960), absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego; w latach 1989 – 1997 pracował w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk. W latach 90. ubiegłego stulecia (jak to brzmi!) teksty o literaturze publikował w prasie literackiej i periodykach naukowych (Potop, Studia Norwidiana, Pamiętnik Literacki, Studia Polono-Slavica, Społeczeństwo Otwarte, Krytyka), a także w Gazecie Wyborczej oraz Programie I PR. Współautor monografii „Literatura rosyjska XX wieku” pod red. Andrzeja Drawicza; zajmował się też polskim romantyzmem i Norwidem, rosyjskimi teoriami i manifestami literackimi, strategiami literatury wobec „doświadczeń granicznych”; doktorat o twórczości Aleksandra Wata i Warłama Szałamowa pisał, ale nie napisał. W latach 1995 – 2007 pracował jako dziennikarz, m.in. kierował radomskimi redakcjami wszelkiego rodzaju: radiową, prasową i telewizyjną, uprawiał publicystykę kulturalną i społeczną. Od 2007 roku kierownik Muzeum Witolda Gombrowicza, oddziału Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza.
Muzeum Literatury
Ostatnie wpisy
Archiwa
Blogi Muzeum Literatury
Copyright © 2010-2020 Muzeum Literatury