Więcej jest rzeczy na ziemi i w niebie, niż się ich śniło waszym filozofom…
4 marca, w nocy, w Udine, zmarł Davide Astorii, piłkarz i kapitan Fiorentiny. Miał ukrytą wadę serca, tak ukrytą, że nie znalazła jej nawet medycyna sportowa. Mecz ACF Fiorentina z Udinese Calcio oczywiście odwołano, podobnie jak wszystkie zaplanowane na tamten weekend.
Tydzień później Fiorentina zmierzyła się z Benevento, a mecz – jak twierdzili zgodnie komentatorzy – był emocjonujący głównie z powodu okoliczności, a nie gry w piłkę.
To oraz pozostałe spotkania dwudziestej ósmej kolejki Serie A poprzedziła minuta ciszy i inne gesty upamiętniające zmarłego piłkarza. Z tego powodu grę na stadionie florenckiej drużyny rozpoczęto nie o 12.30, lecz cztery minuty później. To ważne, liczby tego meczu domagają się uwagi.
Davide Astorii zmarł w wieku 31 lat. W Violi grał z numerem 13, dlatego mecz przerwano właśnie w trzynastej minucie, a na trybunach kibice ułożyli z kartoników żałobne puzzle z napisem „Davide 13”. W tej samej minucie lunął deszcz.
Jedyna bramka padła 13 minut później, w 26 minucie spotkania. Strzelił ją Victor Hugo, młody obrońca, który zagrał na pozycji wcześniej zajmowanej przez Astoriego. Na koszulce miał odwróconą trzynastkę, czyli 31. Ponieważ rozpoczęcie meczu się opóźniło, 26 minuta, w której Hugo zdobył zwycięskiego gola, wypadła punktualnie o 13.
Próbowałem opowiadać o tym splocie liczb i zdarzeń mężom biegłym w teologii, filozofii, literaturze, a nawet rachunku prawdopodobieństwa oraz jeszcze mądrzejszym niewiastom. Nawet nie mieli cierpliwości, by wysłuchać do końca. Wzruszali ramionami i patrzyli wymownie, a ja czułem się jak wiejska babka, wróżąca na dwoje i szukająca sensu w fusach wysychających na dnie szklanki wbitej w koszyczek z plastikowej plecionki. Musiałem radzić sobie sam, bo ów splot nie dawał mi spokoju.
I w końcu wymyśliłem: ta bramka wcale nie padła o trzynastej! Bo przecież w dniu meczu i wcześniej cała Europa odczuwała skutki konfliktu między Kosowem a Serbią. Gdzieś tak w połowie stycznia Kosowu zabrakło prądu. Według międzynarodowych umów brakujące megawaty powinna dostarczyć temu państewku sąsiadująca z nim Serbia. Nie zrobiła tego, więc z pomocą przyszły inne europejskie kraje.
Krótkie zaburzenie w przesyle energii elektrycznej miało jednak znacznie dłuższe skutki. Wkrótce prądu w sieci znów było dość, ale spadła jego częstotliwość. A wszystkie czerpiące energię z sieci zegary są uzależnione właśnie od częstotliwości prądu. I dlatego w całej Europie elektroniczne czasomierze zaczęły się spóźniać, nawet o sześć minut.
Prawdopodobnie więc w momencie, gdy Victor Hugo strzelał zwycięską bramkę dla Fiorentiny, była nie trzynasta, lecz kilka minut po. A skoro jedną liczbę z tego splotu okoliczności da się wypruć, to może da się rozbroić resztę?
Ulga to prawdziwa, bo za chwilę kolejne święta i znów nam, niedowiarkom i niewiarkom, przyjdzie zmierzyć się z jeszcze bardziej nieracjonalną historią.
Wynik tych zapasów jest z grubsza znany: pewnie po raz kolejny wykonamy gest Gombrowicza, zapisany w słynnym fragmencie „Dziennika”, opowiadającym o wigilii roku 1956 w Mar de Plata i słynnej burzy, którą autor Kosmosu „powstrzymał” wyciagnięciem ręki. A potem ponownie rozhulał, kolejnym gestem, „przez ciekawość”. Na trzecie uniesienie ręki już się jednak „nie odważył”:
Bardzo przepraszam. Po raz trzeci nie ośmieliłem się wyciągnąć ręki – i ręka moja do dziś pozostała „nie wyciągnięta”, skażona tą hańbą. Bez żartów, co za nędza! Jaka kompromitacja! Ja, który przecież nie jestem histeryk ani półgłówek! Więc jakże – żebym po tylu wiekach znaczonych rozwojem, postępem, nauką, żebym bynajmniej nie z żartobliwej, ale z poważnej, z solidnej obawy nie odważył się wyciągnąć po nocy ręki – podejrzewając, że „a nuż” ona rządzi burzą? Czy jestem człowiekiem trzeźwym, nowoczesnym? Tak. Czy jestem świadomy, wykształcony, zorientowany? Tak, tak. Czy znane mi są najnowsze osiągnięcia filozofii i wszystkie prawdy teraźniejszości? Tak, tak, tak. Czy jestem pozbawiony przesądów? Tak, na pewno! Ale, do diabła, skąd ja mogę wiedzieć – gdzie pewność, gdzie gwarancja, że ręka moja gestem magicznym nie zdoła wstrzymać albo uruchomić burzy?
I on tak serio, ten Gombrowicz? Z tymi pytaniami globalwioskowego głupka? Z tą dziecinną magią? No właśnie: naprawdę serio?
Gest zaniechania gestu, podszyty lękiem. Nawet jeśli żartował, to przecież bardzo, bardzo poważnie.