Blogi Muzeum Literatury
Słowo kluczowe: sanatorium
Data dodania: 23 kwietnia 2012

Tydzień wyrwany rutynie. Zaległe lektury (a są niezaległe?). Czytanie poezji sanatoryjnych reklam. Odkrywanie znaków, na co dzień niezauważanych. Dzisiaj znikającego, iż czytane pędem.

KOCIOŚĆ

Chłodno, pusto, kuracjusze na zabiegach, zabiegani od rana. Nawet kotów nie ma – myślę. I wtedy, zza żywopłotu, bezgłośnie, ostrożnie, z namysłem, podchodzi do ławki, na której przysiadłem. Delikatnie ociera się o nogi, kreśląc ósemkę, koci znak przyjaźni. Wskakuje miękko, ale nie wsuwa się na kolana jak przed rokiem, lecz siada obok i bez ruchu patrzy tam, gdzie ja – w nieopisane przed siebie.

Siedzimy tak sobie z kotem na ławce, absurdalnie, bo ani słońca, żeby się wygrzewać, ani pieszczot powitalnych. Ani mru, mru. Siedzimy i myślę o tym, że kot siedzi obok. Czy kot też myśli o mnie? Myśli? Czy raczej jest wcieleniem absolutnie leniwego nie-myślenia? Nie myślenia bez potrzeby, bez konieczności. Esencją bycia. Idealnej kociości, niedostępnej człowiekowi. Chyba że za cenę zezwierzęcenia.

KRĘGI

Masaż gorącymi kamieniami. Masaż gorącą czekoladą. Masaż ciepłymi olejkami. Masaż bańką chińską. Masaż klasyczny. Masaż mechaniczny. Scrub masaż. Masaż Shantala. Chiński. Izometryczny lub rehabilitacyjny. Aromatoterapeutyczny. Segmentarny albo centryfugalny. Ludzkość jest bardzo pomysłowa w kojeniu bólu, także bólu zwyrodniałego kręgosłupa. Od wieków, we wszystkich cywilizacjach.

Jeszcze bardziej pomysłowa jest ludzkość w bólu zadawaniu. Wszystkie despotie, czyli jakieś trzy czwarte ludzkiej historii i geografii politycznej, lubowały się w naginaniu i łamaniu kręgosłupów: moralnych, ideowych, etycznych. Używały do tego – czasem bardzo wyrafinowanej – sztuki zadawania cierpienia.

Tu, w Busku, myśli się o tym jakoś naturalnie, tak wielu tu torturowanych bólem, zadawanym przez ślepą naturę, los, przypadek. Patrzę na tych wszystkich zgiętych i kulejących, poskręcanych i pokrzywionych, wspartych o laski, chodziki, wózki i wiem, że granica, za którą tortura i choroba, metoda i przypadek, metafora i fizjologia stają się jednym bólem-nie-do-wytrzymania, jest bliżej niż nam się wydaje. Chwała tym, którzy potrafią zachować metaforyczny kręgosłup, gdy zadawany przez ślepą i irracjonalną chorobę ból fizyczny rozwala mózg. Czy nie łatwiej jest wytrzymać ból wtedy, gdy bierze się z tortur, z prześladowania, nawet z sadyzmu, a więc z tego, co mimo wszystko potrafimy zrozumieć, ogarnąć rozumem? Kultura jako obrona przed naturą?

Byłbym zapomniał: w ofercie jest też okładanie błotem. Z Morza Martwego.

ODLICZANIE

Nie mogę zostać dłużej w willi na rogu Słonecznej i Spokojnej. Żegnam się z gospodarzami. Grzecznościowe „do zobaczenia za rok” nagle brzmi mi jak zaklęcie. Mające zapewnić nie tyle spotkanie za dwanaście miesięcy, ile że przez ten rok nic złego się nie wydarzy i nic dobrego nie skończy.

Drobny fortel, żeby przechytrzyć los. Zaczęło się więc odliczanie? Oszukujemy czas, by on nas nie odszukał?

PODEJRZLIWOŚĆ

W Busku zobaczyć moment powrotu wiosennej zieloności nietrudno. Wychodzi się na zewnątrz i nagle jest tak, jakby snujący się po parku ludzie w szarozielonkawych drelichach i kraciastych koszulach wzięli się na chwilę do roboty i porozwijali soczysto zielone dywany przysypane wzorem białych, żółtych i niebieskich kwietnych plamek, po czym znów spokojnie przysiedli na piętach lub brzegach klombów, by okadzić je dymem z papierosów. Jest czas, by to wszystko dostrzec i zapamiętać.

Ale w tym roku, tuż przed wyjazdem z domu, udała mi się rzecz trudniejsza: podejrzałem wreszcie ten moment, te kilka chwil, kiedy na kasztanowcu zaglądającym uparcie w okno w oblepionych kleistym sokiem zawiązkach liści pojawia się pierwsze pęknięcie. Wystarczyło być w domu i w odpowiednim momencie wyjrzeć przez okno, a potem już nie odchodzić z balkonu, aż wreszcie mocne słońce zmusi do ukazania się w tym pęknięciu wymęczonej zimowymi ciemnościami bladozieloności.

Jeszcze przed kilku laty nie przyszłoby mi do głowy zajmować się takimi dziwactwami, a co dopiero pisać o nich. Coś się zmieniło. Co? Leśny gołąb, szlachetny kuzyn miejskiej ptasiej wścibskości, podfrunął właśnie na drzewo, unosząc w dziobie jakiś delikatny fragment przyszłego gniazda. Przeciął moje zapatrzenie, nie zwracając na nie uwagi.

Stajemy się tym bardziej uważni wobec świata, im bardziej on przestaje nas zauważać. Znaczy: starzejemy się.

O autorze
Tomasz Tyczyński (ur. 1960), absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego; w latach 1989 – 1997 pracował w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk. W latach 90. ubiegłego stulecia (jak to brzmi!) teksty o literaturze publikował w prasie literackiej i periodykach naukowych (Potop, Studia Norwidiana, Pamiętnik Literacki, Studia Polono-Slavica, Społeczeństwo Otwarte, Krytyka), a także w Gazecie Wyborczej oraz Programie I PR. Współautor monografii „Literatura rosyjska XX wieku” pod red. Andrzeja Drawicza; zajmował się też polskim romantyzmem i Norwidem, rosyjskimi teoriami i manifestami literackimi, strategiami literatury wobec „doświadczeń granicznych”; doktorat o twórczości Aleksandra Wata i Warłama Szałamowa pisał, ale nie napisał. W latach 1995 – 2007 pracował jako dziennikarz, m.in. kierował radomskimi redakcjami wszelkiego rodzaju: radiową, prasową i telewizyjną, uprawiał publicystykę kulturalną i społeczną. Od 2007 roku kierownik Muzeum Witolda Gombrowicza, oddziału Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza.
Muzeum Literatury
Ostatnie wpisy
Archiwa
Blogi Muzeum Literatury
Copyright © 2010-2020 Muzeum Literatury