Blogi Muzeum Literatury
Słowo kluczowe: 13 grudnia
Data dodania: 11 grudnia 2011

W sen zimowy zapaść nie dadzą. Budzą, żebym nie zaspał, gdy na ratunek biec będzie trzeba. Bo przecież jeszcze nie zginęła, ale zginąć może. Więc kto Polak, dzień klęski święcić. Już słychać łomot, zanim się zaczął. Werble tak grają czy we łbach dudni?

Manifestować w okrągłą rocznicę klęski, która była zwycięstwem kukiełkowego generała i parunastu marionetek? Klęski tym większej, że wcale nie tak duża siła wystarczyła, by połamać kręgosłupy. Noc grudniowa ,a także następne noce i dni były straszne, gdy bito i zabijano ludzi. Ale potem dominowała groteska, pieski żywot codzienny człowieka skundlonego. Bohaterów było jak na lekarstwo. Większość tych, którzy teraz chcą być lekarstwem na domniemany uwiąd polskości, wtedy bohaterami nie byli. Zostali nimi później, w swojej pamięci. Smutę lat osiemdziesiątych trzeba po prostu zapomnieć, to znaczy zapisać w podręcznikach historii jako przestrogę, ale wyrzucić z codzienności, z mentalności, z nawyków. A nie snuć się po ulicach w chocholim tańcu.

Z czasów króla Stasia, którymi straszą obrońcy suwerenności, rzeczywiście jedno się powtarza: znów Polska jest narzędziem partii i partyjek w walce o władzę. Nie o żaden „rząd dusz” idzie, ale po prostu o rząd – stanowiska, pieniądze i władzę. Walka jest zacięta jak twarze walczących, po obu stronach. W publiczność strzelają słowami ostatecznymi, wieszczącymi apokalipsę. Zdrada, niewola, rezerwat, zaprzaństwo – to z jednej. Rozpad, kryzys, rynków połamanie, recesja światowa i takaż wojna – to z drugiej. Zaklęcia wydobywają się zwykle z harcowników – by użyć Sienkiewicza – „nikczemnej postury”. Zaciśnięte usta, zmrużone oczy, głowy wysunięte do przodu. Adrenalina, testosteron, kompleksy. Zaciśnięte pięści i gardła. Komiksowy patos. Zapomniany etos.

Ściśnięte gardło pamiętam z tamtej niedzieli, trzynastego. Obrazek, który zapamiętało wielu, więc nic dziwnego, ze szybko wszedł do literatury i filmu: matka płacząca w kuchni, przy radiu, w którym drewniany głos oznajmia wojnę. Miliony takich matek, przerażonych, bo nie rozumiejących, kto z kim ma walczyć i o co wojować.

Dziś znowu straszą, ale daremnie. Dziś jesteśmy lepiej uzbrojeni – w śmiech, w ironię. Zauważyliście, jak wszyscy ci gracze zgubili gdzieś poczucie humoru? Jeśli Bóg chce kogoś pokarać, odbiera mu zdolność do ironii. Ironia broni przed patosem, którym tak uwielbiają posługiwać się tyrani i tyrankowie.

Ze smuty lat osiemdziesiątych pamiętam nie tylko płacz matki i grozę patroli trzeszczących na śniegu. Kilkanaście miesięcy później władza zaczęła tonąć w biurokracji i w jej wiry wciągać innych. Może po to, by inni nie mieli czasu „na głupoty”, a może bo taka już natura czynowników. Gdy przywrócono samorządność akademicką, ministerstwo szkolnictwa wyższego nadsyłać zaczęło przedziwne dezyderaty. Zapragnęło skonsultować pomysł nauczania studentów higieny osobistej, bhp, przepisów przeciwpożarowych. Nad durnymi propozycjami z uwagą pochylał się Senat Uniwersytetu i przez kilka godzin deliberował, jak tu odpisać ministerstwu, że duby smalone bredzi, a jednocześnie władzy ministerialnej nie obrazić i nie dać powodu, by świeżo przywróconą samorządność znów odebrała. I nijak nie mogąc pogodzić przeciwstawnych opinii co do konieczności akademickiego wykładu na temat konieczności mycia zębów i niezaprószania ognia, podejmował dostojny Senat salomonową uchwałę, by nad ministerialnymi projektami pochyliły się demokratycznie Rady Wydziałów. I znowu godzinne dyskusje, dostojne siwowłose profesorki polonistyki zgadzające się z panią dziekan, że trzeba tu wyjątkowej dyplomacji, by władzy nie rozjuszyć i substancji (uniwersyteckiej) na szwank nie narazić. I kiedy już groza z nudą pomieszana zaczęła usypiać wszystkich z przejęciem radzących, wstał pewien stary docent, wybitny i niepokorny językoznawca, który pewnie z racji niepokorności nigdy nie został profesorem, wstał powoli i tubalnym głosem, z głębi swej słusznej postury wydobytym, rzekł: Drogie panie i drodzy panowie, też jestem zdania, że trzeba łagodnie, by substancji nie narażać. Dlatego – tu głos zawiesił teatralnie – z pierwszego zdania uchwały proponuję wyrzucić dwa słowa: wy skurw…syny!.

Od tego czasu jestem pewien: póty nie zginęła, póki się śmiejemy.

O autorze
Tomasz Tyczyński (ur. 1960), absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego; w latach 1989 – 1997 pracował w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk. W latach 90. ubiegłego stulecia (jak to brzmi!) teksty o literaturze publikował w prasie literackiej i periodykach naukowych (Potop, Studia Norwidiana, Pamiętnik Literacki, Studia Polono-Slavica, Społeczeństwo Otwarte, Krytyka), a także w Gazecie Wyborczej oraz Programie I PR. Współautor monografii „Literatura rosyjska XX wieku” pod red. Andrzeja Drawicza; zajmował się też polskim romantyzmem i Norwidem, rosyjskimi teoriami i manifestami literackimi, strategiami literatury wobec „doświadczeń granicznych”; doktorat o twórczości Aleksandra Wata i Warłama Szałamowa pisał, ale nie napisał. W latach 1995 – 2007 pracował jako dziennikarz, m.in. kierował radomskimi redakcjami wszelkiego rodzaju: radiową, prasową i telewizyjną, uprawiał publicystykę kulturalną i społeczną. Od 2007 roku kierownik Muzeum Witolda Gombrowicza, oddziału Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza.
Muzeum Literatury
Ostatnie wpisy
Archiwa
Blogi Muzeum Literatury
Copyright © 2010-2020 Muzeum Literatury