Blogi Muzeum Literatury
Słowo kluczowe: misja
Data dodania: 17 października 2011

Diabli nadali tę kulturę. W kampanii wyborczej prawie nie istniała. Bo nikogo nie obchodzi? A może obchodzi, ale głównie tych, których już nie obchodzi polityka, więc po co o nich zabiegać?

Najważniejszym tematem kulturalnym w tej kampanii była kwestia, czy piosenkarz Nergal powinien być jurorem w tandetnym show nadawanym przez telewizję publiczną. Dla tych, którzy nie wiedzą: Nergal to wokalista, który na estradzie przebiera się za satanistę i dla skandalu a to Biblię porwie na kawałki, a to odgrywa księdza uzdrawiającego kalekich. Zaś telewizja publiczna to taka telewizja, która ma misję edukacyjną i kulturalną. W teorii, bo w praktyce TVP uprawia misję komercyjną: tyle misji, ile kasy, do diabła!

Dyskusja o Nergalu stała się dyskusją o wolności słowa artystycznego. Na wyrost. Dla mnie sprawa jest prosta: Nergal w programie rozrywkowym telewizji publicznej występować nie powinien, ale nie z racji swego rzekomego (marketingowego?) satanizmu, lecz dlatego, że telewizja publiczna takiej rozrywki nie powinna w ogóle pokazywać. Chyba że zrezygnuje z abonamentu.

Do diabła tam z Nergalem, jego prowokacjami i kasą TVP. W jeden z wrześniowych weekendów rozanieleni seniorzy mogli za darmo napawać się kulturą w publicznych placówkach. Wszystko to w ramach programu „60 + kultura”, który ma pomóc osobom z racji metrykalnych i materialnych wykluczanym z udziału w kulturze. Muzeum Gombrowicza do ministerialnego programu przyłączyć się nie mogło, odkryliśmy bowiem, że od dwóch lat realizujemy nie tylko program „60 + kultura”, ale także 50+, 40+, i tak dalej +. Za zwiedzanie muzeum i udział w naszych wydarzeniach nie żądamy bowiem opłaty. Prosimy natomiast, by ci, których na to stać, przekazali nam anonimową dotację. Po przeliczeniu wpłat okazało się, że zebraliśmy mniej więcej tyle, ile uzyskalibyśmy z biletów sprzedawanych po rozsądnej cenie. Oczywiście gdyby płatna „frekwencja” była równie liczna jak ta „darmowa”.

Nasza argumentacja jest prosta: skoro i tak placówki kultury utrzymywane są z podatków wszystkich mających dochód obywateli, to dodatkowe opłaty za korzystanie z naszej oferty powinni ponosić tylko ci, którzy uważają, że ich na to stać. W ten sposób nie tylko nie zamykamy nikomu dostępu do kultury, ale i racjonalizujemy koszty działalności: artyści chętniej obniżają stawki za udział w imprezie niekomercyjnej, zaś sponsorzy chętniej sięgają do portfela. Pomysł zapewne do dyskusji.

O systemie finansowania kultury nikomu jednak w kampanii dyskutować się nie chciało. TVP zorganizowała co prawda jedną debatę na ten temat, ale jej bohaterami stali się politycy, którzy kompletnie zdominowali zaproszonych twórców. Przy wydatnej pomocy prowadzących dyskusję dziennikarzy, którzy pospiesznie przerywali każdą sensowniejszą wypowiedź, ale na koniec znaleźli kwadrans, by namawiać do płacenia abonamentu RTV. Diabła tam kultura!

Debata pokazała jednak anachroniczność myślenia polityków o kulturze, szczególnie tej poza rogatkami wielkich miast. Chwalili się oni, że do szkół przywrócono lekcje muzyki i plastyki, że do prowincjonalnych bibliotek kupuje się książki, a do niektórych nawet komputery, dając w ten sposób „wykluczonym” narzędzia uczestnictwa w kulturze. Ale przecież to zaledwie minimum: bez edukacji kulturalnej i jej infrastruktury nie ma dziś nowoczesnego społeczeństwa.

Trzeba jednak czegoś więcej, bo dzisiaj nie wystarczy Jankowi Muzykantowi kupić skrzypeczki, by został wirtuozem. Musi najpierw odkryć, że ma w ogóle taka potrzebę. A to da się zrobić jedynie przez uczestnictwo. Ci „wykluczeni”, bo mieszkający z dala od centrów kultury, muszą mieć okazję obcowania z prawdziwą sztuką na żywo, a nie poprzez niszowe kanały telewizji publicznej czy fragmenty na You Tube. W telewizji czy na tanim laptopie Janko może sobie co najwyżej posłuchać Nergala. Pozostanie jednak w sytuacji wiejskiego biedaczyny, podglądającego kulturę wysoką przez pańskie okno. Państwo musi mu pomóc w dostępie do ważnych wydarzeń kulturalnych. Trzeba je (czytaj: ich finansowanie) zdecentralizować. I to szybko, zanim nie będzie za późno. To także interes polityków. Bo kiedy Jaś zamiast na koncert, spektakl lub seans trafi na ławeczkę pod sklepem, pierwsi pożałują właśnie oni, decydujący o kulturze politycy. Głupszy Jaś zagłosuje nie na nich, ale na ich głupszych konkurentów. Swój do swojego po swoje.

W tej kampanii poważnej rozmowy o kulturze nie było. Może będzie w następnej. Tylko czy Jaś, do diabła, doczeka?

O autorze
Tomasz Tyczyński (ur. 1960), absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego; w latach 1989 – 1997 pracował w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk. W latach 90. ubiegłego stulecia (jak to brzmi!) teksty o literaturze publikował w prasie literackiej i periodykach naukowych (Potop, Studia Norwidiana, Pamiętnik Literacki, Studia Polono-Slavica, Społeczeństwo Otwarte, Krytyka), a także w Gazecie Wyborczej oraz Programie I PR. Współautor monografii „Literatura rosyjska XX wieku” pod red. Andrzeja Drawicza; zajmował się też polskim romantyzmem i Norwidem, rosyjskimi teoriami i manifestami literackimi, strategiami literatury wobec „doświadczeń granicznych”; doktorat o twórczości Aleksandra Wata i Warłama Szałamowa pisał, ale nie napisał. W latach 1995 – 2007 pracował jako dziennikarz, m.in. kierował radomskimi redakcjami wszelkiego rodzaju: radiową, prasową i telewizyjną, uprawiał publicystykę kulturalną i społeczną. Od 2007 roku kierownik Muzeum Witolda Gombrowicza, oddziału Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza.
Muzeum Literatury
Ostatnie wpisy
Archiwa
Blogi Muzeum Literatury
Copyright © 2010-2020 Muzeum Literatury