Blogi Muzeum Literatury
Archiwum sierpień 2012
Data dodania: 28 sierpnia 2012

Sierpień miesiąc niebezpieczny dla Polaków. Rocznice Cudu, Powstania, Solidarności. Można i bez przecinków: Cudu Powstania Solidarności, albo Powstania Cudu Solidarności, albo jeszcze inaczej – Solidarności Cudu Powstania. Miesiąc cudownego przerabiania klęski na zwycięstwo, zwycięstwa na klęskę. Teraz aż do grudnia świętować będziemy bohaterów i ofiary. A właściwie bohaterów-ofiary, bo u nas każdy bohater to jednocześnie ofiara, najlepiej tragicznie przegrana albo i daremna. Kto ofiarą się nie stał, nie ostanie się w zbiorowej pamięci jako bohater.

Nie to, żebym nie był wdzięczny bohaterom naszym. Jestem, ale konkretnie i pojedynczo. W sierpniu na przykład wdzięczny im jestem za dostęp do morza. Wdzięczny im jestem, że nad tym morzem mogę spacerować, chroniąc się przed historyczną histerią, przed celebrą, wreszcie przed polskim poczuciem winy, że nie dość ukochałem rany nasze rozdrapywane i patriotyczny obrządek.

Przed tekstylnym patriotyzmem nie ma jednak ucieczki. Przybierający groteskowe, odpustowe formy, żywiący się tanim symbolizmem i zbiorową egzaltacją, uwielbiający marsze i skandowanie, kochający kicz i marketingowe sztuczki, nie dopuszczający dyskusji, wrogów widzący w tych, co nie w karnym tłumie, a narodowe zwycięstwa nawet w straszliwych klęskach. Tekstylny patriotyzm opanował zarówno przyozdobione narodowymi znakami kibolskie sektory stadionów, jak i polityczno-państwowe uroczystości. Stał się też biznesem: niedawno producent higienicznego żwirku dla kotów przysłał mi wraz z zamówionym towarem biało czerwoną koszulkę z orłem na piersi i swoim logo, która została mu pewnie po zakończonym klęską Euro.

Nie zdziwiłem się więc nawet, gdy następnego dnia po przyjeździe nad morze zobaczyłem młodego człowieka maszerującego na plażę w białym t-shircie z tragicznym nadrukiem: wielka litera P, osuwająca się ku ziemi, rozszczepiona u podstawy w kotwicę, znak Polski Walczącej. Taki sam, jak na pudełku na cukierki oferowanym w sklepie Muzeum Powstania Warszawskiego („cukierki wzór 1, cena: 6, 00 zł”). Ach, to nic, że tak bolały rany, bo jakże słodko teraz iść na te niebiańskie polany.

Nie mam ochoty wracać do dyskusji o przedstawianiu tragicznej rzezi w poetyce gry komputerowej albo imprezy rekreacyjnej. Moim zdaniem ponad 200 tysięcy przerwanych istnień ludzkich zasługuje na ciszę i poważny namysł. Złudzeń jednak nie mam: i tak najgłośniejszy będzie tupot uczestników Biegu Powstania Warszawskiego, ścigających się wokół mogił, albo wystrzały kolejnych „rekonstrukcji”, których jest już tak wiele, że w końcu ktoś wpadnie na pomysł, by dla przyciągnięcia widzów rekonstruować egzekucję. Złudzeń nie mam, ale mam za to wrażenie, że historyczne przebieranki dają ich uczestnikom dziwnie perwersyjną przyjemność. Tekstylny patriotyzm jest bardziej perwersyjny niż plaża w Chałupach przed laty.

Fałszywe znaki przekłamują znaczenia. Rozpoczęcie Powstania Warszawskiego już świętowane jest tak, jakby zakończyło się ono zwycięstwem, a nie śmiercią pomnożoną przez dwieście tysięcy. „Na kompanię – 170 ludzi – mieliśmy 7 pistoletów, 3 karabiny, 40 granatów i jedną pepeszę, która nie strzelała ogniem ciągłym” – wspomina w „Newsweeku” prof. Jan M. Ciechanowski. Na każdego zabitego w powstaniu Niemca przypadało 130 Polaków, zdecydowana większość to byli cywile: również dzieci i kobiety. To także z tych liczb polityka historyczna zrobiła zwycięstwo polskiego ducha. Tragiczną klęskę przerobiła na zwycięstwo, a wszystkich, których takie „zwycięstwo” nie cieszy, skreśliła jako odszczepieńców. „Oczywiście, że było bohaterstwo. Ale była też rzeź” – powtarza prof. Ciechanowski. Ci, którzy o tym pamiętają, muszą się dziś tłumaczyć. Lęk przed etykietką „złegotoptaka” tkwi w pamięci jak drzazga. Albo jak ślady bohaterskich klęsk.

Ślady takie jak bunkry na plaży w Jastarni, fragment systemu obrony, który nikogo nie obronił. Jakiś kilometr przed Ośrodkiem Obrony Jastarnia trafiamy na wielki napis na piasku, tak wielki, że chwilę trwa odczytywanie.” Świętej pamięci major Ignacy Skowron, 1915 – 2012” – czytam na głos inskrypcję, którą ktoś w nieoczekiwanym miejscu pożegnał ostatniego z obrońców Westerplatte. Ta klepsydra musi być tu od niedawna, bo nie naruszyły jej jeszcze fale przypływu. Nie przetrwa pewnie długo, ale zapisana na brzegu, którego major Skowron bronił, zmusza do przystanięcia.

Gest prosty i cichy. Poetycka siła wyrazu zamiast marketingowej indoktrynacji. Namysł, a nie historyczny przemysł. Pamięć, nie pamiątkarstwo. Tyle jesteśmy winni i bohaterom, i ofiarom naszej historii. Tylko tyle, aż tyle.

O autorze
Tomasz Tyczyński (ur. 1960), absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego; w latach 1989 – 1997 pracował w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk. W latach 90. ubiegłego stulecia (jak to brzmi!) teksty o literaturze publikował w prasie literackiej i periodykach naukowych (Potop, Studia Norwidiana, Pamiętnik Literacki, Studia Polono-Slavica, Społeczeństwo Otwarte, Krytyka), a także w Gazecie Wyborczej oraz Programie I PR. Współautor monografii „Literatura rosyjska XX wieku” pod red. Andrzeja Drawicza; zajmował się też polskim romantyzmem i Norwidem, rosyjskimi teoriami i manifestami literackimi, strategiami literatury wobec „doświadczeń granicznych”; doktorat o twórczości Aleksandra Wata i Warłama Szałamowa pisał, ale nie napisał. W latach 1995 – 2007 pracował jako dziennikarz, m.in. kierował radomskimi redakcjami wszelkiego rodzaju: radiową, prasową i telewizyjną, uprawiał publicystykę kulturalną i społeczną. Od 2007 roku kierownik Muzeum Witolda Gombrowicza, oddziału Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza.
Muzeum Literatury
Ostatnie wpisy
Archiwa
Blogi Muzeum Literatury
Copyright © 2010-2020 Muzeum Literatury