Blogi Muzeum Literatury
Słowo kluczowe: edukacja
Data dodania: 4 kwietnia 2012

Plus minus tragedia: planowane jest zamknięcie co trzeciego sądu i co dwunastej szkoły. Powstaje kulturalna i gospodarcza pustynia – wieszczyła niedawno „Rzeczpospolita”. Polska powiatowa w likwidacji, wcale nie tylko ta na „ścianie wschodniej”. Pod ścianą stanęły nawet duże powiaty. Pod ścianą płaczu.

Alarm w gazecie nie jest przedwczesny, już raczej spóźniony. W samorządach czas wielkiego postu, a oszczędności zaczyna się od tego, co najbardziej bezbronne i najmniej namacalne – oświaty i kultury. Drogi jeszcze, jak Unia da, będą budować. By ludziom uciekało się lepiej, do metropolii. Ostatni zgasi światło, jeśli wcześniej nie odetną. I jeśli będzie umiał przeczytać instrukcję obsługi wyłącznika. Centrum wydrenuje najlepszych, najenergiczniejszych, najbardziej zdesperowanych. A nawet bagno drenowane zbyt mocno zamienia się w końcu w pustynię.

W tym roku samorządy zamkną blisko dwa i pół tysiąca szkół. Znikną małe sądy, zasną tysiące placówek kultury. Zlikwidowanych linii autobusowych, zamkniętych stacji, urzędów pocztowych, przychodni nikt już nie liczy. Nikt nie policzy też odebranych bibliotekom pieniędzy na kupno książek. Anegdota zasłyszana niedawno w Świętokrzyskiem. Bibliotekarce protestującej nieśmiało, że jeśli nie będzie kupować nowości, to na półkach zostanie wyłącznie klasyka, poirytowany wójt wypalił: no i co się stanie, to mało ma pani tu książek? niech najpierw przeczytają te, co som.

W moim rodzinnym Radomiu, dwustutysięcznym mieście- powiecie wydzielonym, od kilku lat reformuje się oświatę, likwidując szkoły. Przez to miasto staje się wydzielone coraz bardziej: cywilizacyjnie, intelektualnie, politycznie. Osiem lat temu władze chciały zlikwidować moją podstawówkę. Broniłem jej razem z pewnym politykiem, który teraz jest wiceprezydentem od edukacji i kultury. Byliśmy skuteczni, prezydent skuteczny pozostał do dziś. Właśnie zlikwidował tę szkołę, placówkę ze stuletnią tradycją, która przetrwała cara, dwie wojny i komunizm. Tym razem szkoły bronili ci, przed którymi osiem lat wcześniej broniliśmy jej z obecnym prezydentem-likwidatorem. Ot, polityczna dialektyka, choć chodzący ze mną do szkoły gitowcy takie zachowanie nazywali inaczej. Oni mieli jednak honor, bandycki, ale honor.

Co łączy świętokrzyskiego wójta z prezydentem dwustutysięcznego miasta powiatowego? Świętokrzyskie wbrew geografii już stanęło pod ścianą wschodnią, rządzący Radomiem o ścianie wschodniej marzą. Jeszcze kilka lat przycinania kultury i edukacji, a unijna jałmużna dla biedaków stanie się szczytem aspiracji trzech czwartych kraju. Podział na dwie Polski tak się pogłębi, że zachwiana zostanie elementarna komunikacja społeczna. Podział bynajmniej nie polityczny, lecz cywilizacyjny – na Polskę powiatową i metropolitalną. A potem znowu (który to już raz?) zbuntowany lud wejdzie do śródmieścia.

Prowincja wyludnia się we wszystkich bogatych krajach na Zachodzie. Ale tam już zauważono, ile na tym stracić mogą wszyscy, także ci z centrów. Dlatego trend próbuje się tam hamować, nawet sprowadzając na opustoszałe tereny biedniejszych cudzoziemców. My zmierzamy w innym kierunku, Ameryki Południowej, bo infrastruktura intelektualna i cywilizacyjna poza obszarami metropolitalnymi jest bezmyślnie likwidowana albo rozwala się bez sensownej redystrybucji dochodów bogatego centrum. Współtworzonych przecież przez prowincję: do pracy tylko w Warszawie dojeżdża 800 tysięcy osób spoza stolicy.

Rządzenie naszą codziennością jest rzeczą zbyt poważną, by pozostawić je politykom. Zostawiliśmy, to nas urządzili. Selekcja negatywna na lokalnych szczeblach władzy staje się faktem, fachowcy szukają pracy z dala od polityki. Twórcy naszej samorządności wierzyli w mądrość zbiorową, rzekomo świetnie rozpoznającą potrzeby lokalne. Dziś widać: tak lokalne, że aż wyłącznie własne.

W moim rodzinnym mieście likwidatorom tradycji paradoksalnie bębenka podbijają wykopki archeologiczne: znalezione mury i skorupy są dowodem, że miasto ma długaśną tradycję. Odkopując stary gród, samorządowi politycy zakopują jednak inne, mniej spektakularne tradycje – na przykład oświatowe.

Patrzę na mojego psa, który spuszczony ze smyczy na spacerze, zachowuje się euforycznie: kopie coraz nowe doły, zasypując te wcześniej wydrapane, i puenta tego felietonu nasuwa się sama. Samorządowcy – likwidatorzy są jak pies ogrodnika: sami nie mając większych aspiracji, nie pozwalają ich zaspokajać innym.

Więc Dobrych Świąt. I niech „dobrych” nie oznacza tylko pełnej miski.

O autorze
Tomasz Tyczyński (ur. 1960), absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego; w latach 1989 – 1997 pracował w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk. W latach 90. ubiegłego stulecia (jak to brzmi!) teksty o literaturze publikował w prasie literackiej i periodykach naukowych (Potop, Studia Norwidiana, Pamiętnik Literacki, Studia Polono-Slavica, Społeczeństwo Otwarte, Krytyka), a także w Gazecie Wyborczej oraz Programie I PR. Współautor monografii „Literatura rosyjska XX wieku” pod red. Andrzeja Drawicza; zajmował się też polskim romantyzmem i Norwidem, rosyjskimi teoriami i manifestami literackimi, strategiami literatury wobec „doświadczeń granicznych”; doktorat o twórczości Aleksandra Wata i Warłama Szałamowa pisał, ale nie napisał. W latach 1995 – 2007 pracował jako dziennikarz, m.in. kierował radomskimi redakcjami wszelkiego rodzaju: radiową, prasową i telewizyjną, uprawiał publicystykę kulturalną i społeczną. Od 2007 roku kierownik Muzeum Witolda Gombrowicza, oddziału Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza.
Muzeum Literatury
Ostatnie wpisy
Archiwa
Blogi Muzeum Literatury
Copyright © 2010-2020 Muzeum Literatury