Blogi Muzeum Literatury
Słowo kluczowe: dziennik bez samogłosek
Data dodania: 19 listopada 2013

Arcydzieła, wbrew zapewnieniom czarowników od marketingu, nie rodzą się na kamieniu. Przeciwnie, z dzieł okrzykniętych arcydziełami najczęściej nawet kamień na kamieniu nie pozostaje. Gdy kolejna niedoczytana (bo i niedopisana) nowość ląduje na półce, czas sięgnąć wyżej, tam, gdzie kurzą się książki kiedyś przeczytane.

Akurat „Dziennik bez samogłosek” Aleksandra Wata odkurzam raz na jakiś czas, poczytując na wyrywki. Tym razem jednak sięgnąłem po czytelnikowskie wydanie z 1990 roku, otwierane rzadziej, bo nie wytrzymało próby czasu i kleju, więc rozlatuje się na samowolne rozdziały albo i pojedyncze stronnice. Zaryzykowałem rozpadu ciąg dalszy, bo chciałem sprawdzić, jak ważne pozostały fragmenty, które podkreślałem wtedy, ja, jeszcze młody, bo trzydziestoletni. Podkreślałem, sądząc po śladach, dobrym i bardzo miękkim ołówkiem.

Sięgałem po tego rozpadającego się Wata trochę jakbym rytuał jakiś odprawiał, mroczny, bo i wieczór listopadowo mglisty, wiatr w uchylonym oknie gwizdem przywołuje deszcze, żarówka w lampce przepalona, trzeba by wstać i wymienić, ale herbata już naciągnęła i pachnie wędzeniem. A poza tym komuś, kto przeżył tysiące nabożeństw, automatyzm pamięci (albo i sama podświadomość, choć z nią lepiej nie zaczynać) nawet po latach niepraktykowania podpowiada, że drugie czytanie bardziej odświętne i ważne, bo poprzedza ewangelię, czyli objawienie przez słowa.

Więc rytuał powtórzenia, ostrożnie znajduję fragment, który przechował się w pamięci, poetycki, może nawet zbyt poetycki, aż po hiobową histerię – tak przynajmniej sądziłem przy pierwszej lekturze:

Wyjść w nocy z ciemnego kina. Jak z lasu. I raptem: zobaczyć tuż przed sobą tragicznie zjechaną, starczą twarz z trumny wyciągniętą! To jest odbicie w wystawowym lustrze właśnie twojej twarzy, o przechodniu! którą dotąd widziałeś co dzień przy goleniu jako jowialną, wcale dynamiczną, owszem, inteligentną gębę! I „wstrząsnął się w sobie”.

Parę stron później trafiam na fragment inny, niepodkreślony, pisany podobnym rytmem, ale uspokojonym już nieco, z wykrzyknikami trzymanymi na smyczy, z wysiłkiem dystansu. To fragment, w którym Wat sporządza życiowy bilans jak zimnokrwisty księgowy, jakby podliczał kogoś innego. Kogoś, kto jest kimś innym. Dlatego nazywa się Iksem:

X… ma lat 53, chyba już nie wróci do zdrowia, nic już chyba nie zrobi, nie ma dorobku – ot, membra disecta, wiele zaczynał i nie kończył, choć mu nie brakowało talentów (niedużych!), inteligencji odkrywczej. (…) Błądził zbyt często i długo, błąkał się między ekstremami, przeważnie nie wiedział, co jest dobre, a co złe, ale często (prawie zawsze) wiedział, że istnieje dobre i złe.

Pięćdziesięciotrzyletni Y czyta, co o sobie napisał X. Czyta, co pominął przed ponad dwudziestu laty i wstrząsa się w sobie. Wstaje, by zamknąć okno, choć dobrze wie, że to nie wystarczy.

O autorze
Tomasz Tyczyński (ur. 1960), absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego; w latach 1989 – 1997 pracował w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk. W latach 90. ubiegłego stulecia (jak to brzmi!) teksty o literaturze publikował w prasie literackiej i periodykach naukowych (Potop, Studia Norwidiana, Pamiętnik Literacki, Studia Polono-Slavica, Społeczeństwo Otwarte, Krytyka), a także w Gazecie Wyborczej oraz Programie I PR. Współautor monografii „Literatura rosyjska XX wieku” pod red. Andrzeja Drawicza; zajmował się też polskim romantyzmem i Norwidem, rosyjskimi teoriami i manifestami literackimi, strategiami literatury wobec „doświadczeń granicznych”; doktorat o twórczości Aleksandra Wata i Warłama Szałamowa pisał, ale nie napisał. W latach 1995 – 2007 pracował jako dziennikarz, m.in. kierował radomskimi redakcjami wszelkiego rodzaju: radiową, prasową i telewizyjną, uprawiał publicystykę kulturalną i społeczną. Od 2007 roku kierownik Muzeum Witolda Gombrowicza, oddziału Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza.
Muzeum Literatury
Ostatnie wpisy
Archiwa
Blogi Muzeum Literatury
Copyright © 2010-2020 Muzeum Literatury