Jestem dotknięty tą samą chorobą co wielu Polaków. Uwielbiam Rosjan. Najlepiej w życiu piło mi się wódkę, gadało, śmiało, płakało, eksplorowało zakamarki ludzkiej duszy właśnie z Rosjanami – napisał niedawno w Rzeczpospolitej Bogusław Chrabota. I wielu polskich inteligentów pod jego wyznaniem by się podpisało.
Ludzie kulturalni mają z Rosją kłopot. Są kulturalni miedzy innymi dlatego, że znają rosyjską kulturę. Często nie tylko znają, ale i kochają. Czują więź z jej nosicielami i ich losem, w którym tkwi wschodni fatalizm, mrokiem kuszący nie tylko braci Słowian, ale i będących po jasnej stronie mocy kulturalnych ludzi Zachodu. Tylko co robić z tą miłością, kiedy swą urodziwą twarz zakrywa Rosja wojskową kominiarką nieRosjan najeżdżających sąsiadów?
***
Kulturalni ludzie brzydzą się oczywiście zdetonowanym przez rosyjską agresję pragmatyzmem tych, co z dokarmiania niedźwiedzia żyją. I chcą go dokarmiać nadal, oczywiście broń Boże nie dlatego, że inaczej stracą zyski. Nie, chodzi tylko o to – deklarują – żeby rozbudzonego brunatnego zwierza nie rozdrażnić jeszcze mocniej. Bo przecież pragmatycy, dla dobra nas wszystkich, oswajają misia biznesami, które wcześniej czy później (no zgoda, raczej później) sprawią, że tak jak pokochał naszą walutę, tak i nasze wartości przyjmie za swoje, i gołąbka pokoju hodować zacznie, jak tylko wypuści go z klatki.
***
Kulturalni ludzie nigdzie kulturalnej Rosji nigdzie przeciągać nie pragną, uważając, że rosyjska kultura tej zachodniej dorównuje, a czasem ją przerasta. Dlatego też trudno im uwierzyć, że wychowani na Puszkinie i Dostojewskim Rosjanie świadomie wspierają imperialną pychę i przemoc. Nie, to niemożliwe – myślą zrozpaczeni – pewnie dali się uwieść propagandowej manipulacji, łechcącej ich miłość własną i stare kompleksy wobec kultury światowej. Łapią więc kulturalni ludzie za pióro i piszą do przyjaciół Moskali albo piszą o nich, z nadzieją, że przeczytają i przypomną sobie, jak dobrzy są, jak szlachetni, serdeczni i otwarci, tylko do przywódców nie mają szczęścia, więcej: do przywódców mają szczególnego pecha.
***
Rosyjska polityka imperialna zawsze posługiwała się pożytecznymi idiotami, urabiając przy ich pomocy zachodnią opinię publiczną. Wśród nich artyści i intelektualiści zdarzali się nader często. Oczywiście, nie każdy kto pokochał rosyjską kulturę, jest z definicji pożytecznym idiotą. Ale staje się łatwym celem, gdy zapomina, iż w kulturze tej, w jej rozmachu, nadmiarze i nieumiarkowaniu kryje się siła, która może tworzyć i ożywiać, ale może też siać chaos i zniszczenie. Historia podpowiada, że tej destrukcyjnej skłonności Rosja ulegała często, intuicja – że znowu może ulec. A nie ufający intuicjom Zachód znów będzie zaskoczony i bezradny.
***
Nie da się zrozumieć Rosji (zrozumieć także w sensie pragmatycznym: by rozpoznać, kiedy budzi się jej imperializm) przykładając do niej jedynie zachodnie pojęcia. Przed czterdziestu laty pisał o tym Josif Brodski, który jak mało kto na Wschodzie potrafił wypracować dystans do własnego narodu i ojczyzny – może dlatego, że jako wygnaniec zamieszkał na Zachodzie nie tylko w sensie geograficznym, zamieszkał również w jego kulturze i języku:
Historia bez wątpienia musi się powtarzać, bo podobnie jak ludzie historia nie ma wielkiego wyboru. Ale przynajmniej powinniśmy znajdować pociechę w tym, że jesteśmy świadomi, czego ofiarą padamy mając do czynienia ze szczególną semantyką panującą w obcym świecie, jakim jest Rosja. Gubią nas nasze własne pojęciowe i analityczne nawyki – na przykład używanie języka do drobiazgowej analizy doświadczenia i pozbawiania przez to umysłu dobrodziejstw intuicji.
***
Brodski, nie wychodząc poza obszar kultury, potrafił w jednym eseju zawrzeć więcej niż zachodni politolodzy w ciężkich naukowych tomach. Jak w eseju o Kunderze i Dostojewskim, w którym opisywał konsekwencje zderzenia wschodnich nomadów z Europą ludzi osiadłych, żyjących w uwarstwionym społeczeństwie z jasno zakreślonymi granicami i widoczną, jasno określoną ścieżką rozwoju jednostki. Zagrożeniem dla takiego społeczeństwa jest to, co poza jego granicami, czyli przestrzenie, na których życie jednostki zdaje się być bez znaczenia. Według Brodskiego ludzie osiadli nienawidzą żyjących w tych przestrzeniach nomadów, bo przez sam fakt swej egzystencji, podają w wątpliwość samo pojęcie granicy.
Ale nienawiść bywa sąsiadką miłości. Dla ludzi znużonych ograniczeniami zachodniego ładu nie szanujący granic Wschód jest obietnicą, że kiedyś i oni będą mogli porzucić swoje ograniczenia i wyruszyć w drogę.
Zdarzało się jednak w historii, że imperialny Wschód wychodził tym tęsknotom naprzeciw i gnany własnymi majakami sam ruszał na Zachód.