Prawie jak Zuzanna, bo podglądaczami nie są wyłącznie śliniący się starcy. Najpierw były plotki, potem pogłoski, a wreszcie wybrańcy przeczytali „dziennik intymny” Gombrowicza i ogłosili, że dowiemy się nie tylko, co Gombrowicza bolało i co myślał o bliskich, ale nawet jak często sypiał z kobietami, a jak częste stosunki miewał z mężczyznami. Za kilka miesięcy ukaże się niepublikowany notatnik autora „Pornografii”, a kampania marketingowa Wydawnictwa Literackiego stanie się wzorem, jak wykorzystać podświadome ciągoty do podglądactwa do szlachetnych celów: promocji literatury i kumulacji zysku. W końcu zarobek to też cel szlachetny, szczególnie dla zarabiającego.
Trudno wyrokować, co o sterowanym zamieszaniu wokół swoich notatek sądzić by mógł sam autor. Przypuszczam, że Gombrowicz świetnie by się odnalazł w świecie kultury, w którym hierarchie ustalają celebryci i medialne dziwactwa. Odnalazł, to znaczy wykorzystał, jak artyści-celebryci, którzy wiedzą, że dobra sztuka to za mało, potrzeba jeszcze sztuczek, które atrakcyjnie wypadną w forszpanie i na okładce. Potrzeba szpanu. Celebrować swoją wielkość i uświadamiać ją otoczeniu potrafił Gombrowicz jeszcze przed epoką Internetu i mody na sukces. Mistrz autopromocji, zniewolił swoich czytelników i badaczy na długo. Może nawet na zawsze.
Dlatego oprócz podglądackiego oblizywania się w oczekiwaniu na intymne zapiski autora „Operetki” pojawia się i inne pragnienie, szlachetniejsze w wyrazie. W poważnych publikatorach literaccy krytycy wyrażają nadzieję, że oto już wkrótce zobaczymy prawdziwą twarz Gombrowicza. Nie artystycznie upudrowany wizerunek z „Dziennika”, nie gębę pojawiająca się w prozie i dramacie, ale prawdziwą twarz autora „Operetki”, zbolałą, przerażoną, postarzałą nagle od astmy, serca, bezsenności, walki o przetrwanie. Twarz, na której odmaluje się prawda. Naga prawda.
Jest w tym pragnieniu, tak naprawdę nie różniącym się wiele od pragnień podnieconych podglądaczy, rodzaj podświadomej mściwości: oto ten, który tak wiele razy nabierał nas na swoją niby-autobiograficzną łże-szczerość; ten, który zrywał z nas maski przyrośnięte do twarzy, a potem udowadniał, że pod nimi jest jedynie kolejna gęba; ten, który zwodził nas minami i grymasami, kpiarz i prowokator, ukaże nam się nagi i prawdziwy. Wreszcie się dowiemy…
Właśnie, czego się dowiemy? Przecież wiemy już wszystko: że jesteśmy skazani na samotność, ale nie z braku drugiego, lecz z jego winy. Bo to on, Inny, sprawia, że istniejemy, kiedy na nas patrzy i od jego spojrzenia zależymy. Widzi jednak nie nas, lecz gębę, którą nam właśnie dorabia, gdyż nie może widzieć czegoś, czego nie ma, co jest stawaniem się i nieustanną zmianą.
W przekonaniu, że zobaczymy w „Kronosie” (tak zatytułowane mają być te notatki WG) Gombrowicza nagiego i prawdziwego jest naiwność opowieści, zarejestrowanej przez twórców nowego filmu dokumentalnego o argentyńskim etapie Gombrowiczowskiej biografii. Jedna z wspominających twierdzi, że udało jej się – jeden jedyny raz – podejrzeć „prawdziwą twarz” Gombrowicza, gdy myślał, że nikt na niego nie patrzy. Nikt? A on sam?
Najbardziej uważnym obserwatorem twarzy Witolda Gombrowicza był Witold Gombrowicz. Uważnym i bezlitośnie analitycznym – dlatego w „Dzienniku” kluczył i gubił tropy, podrzucając nowe klucze i wskazówki. Dlaczego intymne zapiski mają być wolne od autokreacji? Rozróżnienie na literacką kreację i życiową rzeczywistość traci sens w przypadku pisarza, który uprawiał „życiopisanie”. A zapisywanie tylko dla siebie natężenia bólu i lęku sens ma niewielki, bo to akurat się pamięta.
Film „Zabijcie Gombrowicza” pokażemy we Wsoli w maju. Kilkanaście dni wcześniej będziemy gościć Ritę Gombrowicz. Chcę zapytać ją, czy sensacyjnej publikacji „Kronosa” jako prawdopodobnie ostatniego niepublikowanego utworu Gombrowicza, nie zaplanowali przypadkiem z Gombrowiczem wtedy, gdy czynił ją strażniczką swojego literackiego życia po życiu. Nie wiem, czy tak było, ale bardzo bym chciał, żeby było. Nawet jednak jeśli pani Rita zaprzeczy, to i tak – jeśli wierzyć publicznym relacjom osób dopuszczonych do lektury rękopisu – „Kronos” jest kolejną prowokacją Gombrowicza: mistrzowską obroną przed kanonizacją i zmarmurzeniem.
„Jeżeli szczerość nie jest mi dostępna, jedyna dostępna mi szczerość polega na wyznaniu, że szczerość jest mi niedostępna.” I tyle.