Blogi Muzeum Literatury
Niegdysiejsze śniegi
Data dodania: 30 kwietnia 2014

„Przyjechał z prowincji, z jakiegoś Radomia czy Radomska”, powiada narrator o drugoplanowej postaci w powieści Andrzeja Barta „Rien ne va plus”. Nie mogłem więc autora przywitać inaczej, jak przypominając mu, że przyjechał do Wsoli koło jakiegoś Radomia czy Radomska, a na pewno na prowincję.

Wymyślonemu wcześniej żartowi nieoczekiwanego ciężaru dodała poranna wiadomość o śmierci Tadeusza Różewicza, który – jak przypominano – właśnie w Radomsku się urodził. Z czego oczywiście wynika tylko tyle, że urodził się w Radomsku, ale jeśli komuś potrzebne pocieszenie, to może pomyśleć, że w jakimś Radomiu czy Radomsku też może pojawić się wybitny poeta. Więc do piór!

Spokojnie, znów żartowałem.

***

Nie żartowali niestety redaktorzy popularnego portalu gazetowego, którzy informację o śmierci Poety opatrzyli komentarzem, że miał on pecha, bo żył i tworzył w tym samym czasie, co Miłosz i Szymborska. Gdyby żył i tworzył w czasie innym, to pewnie dostałby Nobla. Noblista bez Nobla, tak o nim napisali. Pośmiertne pocieszenie, że nie stanął na pudle.

Dobrze, że zmarli nie czytają tego, co potrafi się wypisywać po ich odejściu.

***

Ale nie ma co biadolić i udawać, że jest inaczej: literatura to także wyścig, w którym nagrodą doczesną jest poczytność i popularność. Pierwszy etap wygrywają dziś ci, którzy stają się kulturalnymi celebrytami. Bart to celebryta a rebours: znany jest z tego, że nie jest znany, a przynajmniej, że nie zabiega o popularność. Dlatego nie chciał, byśmy rejestrowali naszą rozmowę i publikowali ją później w mediach elektronicznych – inaczej mówi się do nieznanego widza, inaczej do tych kilkunastu osób, które są gośćmi pisarza na spotkaniu literackim, uzasadniał. I wykrakał: rzeczywiście do Wsoli przyjechało ledwie kilkanaście osób, spragnionych żywej literatury.

Tuzin ich raczej niż legion.

***

Od kilku lat fascynują mnie fluktuacje naszej publiczności. Od czego zależą przypływy i odpływy nawiedzających Wsolę? Popularność medialna zapraszanych gości ma znaczenie, ale przecież nie decydujące. Bart nie pisze felietonów o jedzeniu i piciu w popularnej prasie, nie spisuje plotek oraz niedyskrecji z Hollywoodu i pomniejszych okolic. Staromodnie pisze kolejne powieści i scenariusze,  przecież jednak popularne, nagradzane i czytane. Z premedytacją tworzy współczesną literaturę „dla kucharek”, pamiętając jednakże, że dziś kucharką bywa i prezes banku, i zarządca kultury. Jego książki można czytać na wielu poziomach wtajemniczenia i wysubtelnienia, zawsze z jednakową przyjemnością. Dlatego trafia do wielu: i do czytelników bardzo wymagających, i do zażywających kultury popularnej.

Więc może frekwencję tym razem pomniejszył nauczycielski kalendarz: tony papierów do wypełnienia przed mającym nastąpić nazajutrz końcem roku maturzystów? Może nasza akademicka młodzież trzeciego wieku wybrała dziś koncert papieski? A może po prostu lud kulturalny rozleniwił się pomiędzy świętami, po których i przed którymi trzeba przecież wypocząć?

Jest tyle dobrych powodów, żeby do nas nie przyjechać. Dokładnie tyle, dla ilu przyjechać warto.

***

Rozmawialiśmy oczywiście o historii, która jest tworzywem ugniatanym, nicowanym, filtrowanym (mówiąc bezpłciowo, ale naukowo: dekonstruowanym) przez Bartowy dar opowieści. Wizja jednostki, wrzuconej w historię, bezradnej wobec jej żywiołu, którym kierują siły nie do końca oczywiste, ale oczywiście ponadindywidualne, jest w powieściach Barta pesymistyczna. Począwszy od  „Rien ne va plus”, dziś wystawionej do wyścigu w plebiscycie, w którym słuchacze Polskiego Radia mają wybrać dwadzieścia pięć książek na dwudziestopięciolecie wolności.

Ale już w tej wydanej blisko przed ćwierćwieczem powieści ironia i pesymizm Barta były niemal liryczne, cierpko łagodne, chwilami może nawet i pogodne. Po latach myślę, że jednak „Rien…” napisałem dla pokrzepienia serc – mówi Bart i ja po ponownej lekturze książki z nim się zgadzam, mimo obrazoburczej ironii w opisywaniu polskości i matki-ojczyzny, „która ulegała wielu miłośnikom chętnym i brutalnym, biorącym ją często bez zgody, na stojaka”. Krytycyzm, nawet najostrzejszy, nie wyklucza przywiązania. Gombrowicz świadkiem.

Zresztą, nie taką obrazoburczość literatura polska obnosi od dawna i z przytupem. O groteskę w niej nietrudno, trudniej o inne rejestry.

***

Wystarczająco doświadczeni, by nie wstydzić się prostych pytań, zastanawiamy się przez chwilę, jak żyć w historii, na którą nie tylko nie mamy wpływu, ale więcej: nasze dobre intencje i uczynki mogą uderzać w nas i naszych bliskich. A skoro mogą, to na pewno uderzą. To jak żyć? Nie wiemy, więc najlepiej przyzwoicie – stara recepta, banalna i piekielnie trudna, warta powtarzania.

Żyć przyzwoicie, nie spodziewając się jednak w zamian ani osądu sprawiedliwego, ani nagrody czy choćby spokoju. Tak się składa, że rozmawiamy w setną rocznicę urodzin Jana Karskiego, którego zasługi długo pozostawały nieznane. Karski bardziej jednak przejmował się tym, że nie był wystarczająco przekonujący, by zmusić aliantów do uwierzenia w Holocaust i obozy koncentracyjne. Wyrzucał to sobie do końca życia, niesłusznie przecież, bo los Żydów, tak jak los więźniów lagrów i łagrów, nie zależał od wymowności bohaterskich świadków, lecz od braku wyobraźni lub kunktatorstwa polityków.

Co nie znaczy, że odwaga Karskiego wagi jest pozbawiona.

***

Na tydzień przed narodową trzydniówką wypominamy sobie te ćwierć wieku kolejnej wolności, wygranej w ruletce historii. Wypominany sentymentalnie, bo sięgając w przeszłość własną, sympatycznie kiedyś zapętloną. Andrzej Bart w łaskoczącym moją miłość własną geście przypomina recenzję „Rien ne va plus”, którą napisałem w 1991 roku i która była – znów tak się złożyło – pierwszą recenzją z właśnie wydanej powieści Barta i pierwszą recenzją opublikowaną przeze mnie w Gazecie Wyborczej.

Bart przypomina, że gazeta kosztowała wówczas tysiąc złotych. Sprawdziłem: książka Barta dziewiętnaście i pół tysiąca. Ile płacono za recenzję, nie pamiętam. Zresztą ceny zmieniały się błyskawicznie i dużo wszyscy przeszliśmy, zanim dobiliśmy się może i mizernej, ale jednak stabilizacji.

Więc vivat król, vivat wszystkie stany?

***

Zanim jednak oblepi nas świąteczna wata, zanim ucukrujemy historię wielką-bo-naszą, zanim okadzimy ją dymem z grillów i krwią nie bratnią skropimy w kaszankach, przekorne przypomnienie, również z powieści Barta zaczerpnięte, więc z pogranicza historii i literatury: światły król Staś, który właśnie królestwo do kości rozbierane tracił, 3 maja na obiad wystawny przyjaciół spraszał, by urodziny carycy Katarzyny świętować.

Bo jak wspomina bohater „Rien…”, polskie piękne damy i godni mężowie w radości i zabawie szukać musieli ukojenia trapiącej ich rozpaczy po stracie własnego państwa.

Skoro ironia nie umarła, to i my żyjemy.

 

Słowa kluczowe: , ,

Dodaj komentarz:

Copyright © 2010-2014 Muzeum Literatury