Blogi Muzeum Literatury
Podróże przedostatnie
Data dodania: 28 października 2013

Dobrze zachowane, pożółkłe i pokruszone, wszystko jedno, płoną czy nie płoną – mówią wszystkie. Jeśli porzucić edytorską  szlachetną małostkowość i przyjrzeć się uważnie rękopisowi jako formie, to okaże się, że rytm prozy „Kronosu” jest podobny do formy jego rękopisu*. Łudząco podobny.

Niektóre karty rękopisu, pokryte równym pismem bez skreśleń, wyglądają jak starannie przepisane, na nowo. Inne, zabazgrane w różnych kierunkach, jakby nie mogły udźwignąć nadmiaru treści: rozchwiane, rozkołysane przeciążonymi burtami marginesów, sprawiają wrażenie, że rozpadną się za chwilę, poddadzą wirowi i rozlecą na kawałki, którym łatwiej przepaść w odmętach. Ogryzmolony i w siebie pochylon pamiętnik artysty? Tak, ale przede wszystkim notatnik przerażonego Chronosem człowieka.

Dwa rytmy „Kronosu”. Pierwszy na przykład w zdaniach streszczających październik 1953 roku: Idem. Giedroyć przysyła 1000 pezów zadatku. Ostatnie korekty. Złamałem drugiego zęba. Nuda. Czytam Prousta, Ciano etc. (Harrods). Nic nie piszę. Nowiński bardziej pojednawczy. Śmierć Lolka Wickenhagena . Retiro. Budżet, literatura, marudny szef, tragiczna śmierć znajomego, pokątna erotyka, nuda, nuda. No i jeszcze ułamany ząb, wszystko na jednym oddechu, monotonnym, turkoczącym jak wózek zbieracza złomu, ciągnącego za sobą wszystko to, co składa się na jego życie. Na przeżycie.

******

W październiku tego turkotu jakby więcej, szczególnie pod koniec . Zaczyna się w zupełnych jeszcze ciemnościach, kiedy ze zbyt płytkiego snu, wyrzucającego na  mieliznę przed świtem, wyrywa dźwięk kościelnego dzwonu, a właściwie jego elektrycznej namiastki, nie wymagającej już kunsztu dzwonnika. Trzaśnięcia drzwi, którym znowu puściły hamulce, a potem turkotanie kół, miarowe, monotonne, do pierwszego wyboju. Gdy ucho zacznie przyzwyczajać się do zrazu zbyt głośnych dźwięków, można rozróżnić wielkość bagażu osadzonego na kółkach, a nawet rozmiar kół. Trzeba tylko wychwycić odpowiedni moment, zanim turkoty nie połączą się w stadka, po dwa lub trzy, i zanim nie przytłumi ich rozmowa podróżników.

Podróżnicy, tak o nich myślałem najpierw. Sądziłem, że budząc się zbyt rano, przyłapałem właśnie Polskę prowincjonalną z Polski wyjeżdżającą, wynoszącą się do krajów bardziej mlecznych i miodnych, za pracą, za chlebem, za nudą normalności. W końcu jednak rozmowom za oknem zacząłem przysłuchiwać się uważniej, bo wydało mi się, że głosy się powtarzają i że niemożliwe, by tak wielu wyjeżdżało wciąż z miejsca, z którego przecież pojechał już, kto mógł.

Dobrze podejrzewałem: to nie były głosy ludzi zbierających się do odlotów, nie było w nich ani siły, ani młodości, niezbędnych, by zaczynać wszystko od nowa. Przeciwnie, brzmieli jak zmierzający do końca, obmyślający puentę albo też chcący ją zagadać: rozmową o sąsiadach, kolejkach u lekarzy, cenach chorób i cenach na targu. Kapusty, jabłek, kartofli, mięsa i ogórków na kiszenie, małych, nierefundowanych, bez recepty – jak znaleźć te sto procent z emerytury, waloryzowanej o półtora procenta i kolejną przepuklinę w kręgosłupie.

Im bliżej prawdziwej jesieni i zimy, wszystkich świętych i nie, a później pierwszej gwiazdki na wysokościach, tym więcej w ich rozmowach nieobecnych, tych nieobecnych na zawsze, czyli do spotkania gdzieś tam gdzie nie wiadomo, i tych nieobecnych, co pojechali niby nie na stałe, ale którym wrócić coraz trudniej, trudniej nawet zadzwonić. I dobrze, wie pani, że mój tego nie dożył, zamartwiłby się na śmierć, że dziecko tak się tam tułać musi, że ani na groby, ani na opłatek przyjechać nie da rady. Nie da, bo nie ma.

Im dalej w jesień, tym ciężej turkocą kółka, bo więcej w tych uczepionych kółek torbach odświętnego bagażu: zniczy bo tańsze, jedliny bo świeższa, mostku cielęcego niech tam raz w roku. I coraz większych fragmentów biografii, kawałków życia, których nikt nie chce nawet za darmo.

******

Rytm drugi „Kronosu”, z podsumowania roku 1966: Dziennik i Ope. po polsku, Porno norweska i angielska, Cosmo włoski, Ślub w Sztokholmie, Nagroda Jurzykowskiego, telewizja francuska – wzrost prestiżu. Ero: nic. Walczę z mnóstwem chorób, zdycham, z Ritą na ogół lepiej, ale nie zawsze… Boże, Boże, jak długo?  Monotonny turkot wyliczanki tym razem wykolejony, na wielokropku,  przerwany okrzykiem przerażenia, może wołaniem o ratunek?

Za oknem krzyków nie słychać, zwyczajni zrozpaczeni nie zabierają ich, wychodząc z domu. Pozostają za ścianą, stłumione i opuszczone. To chyba najbardziej odróżnia samotność pisarza od zwykłej samotności. Pierwsza jest ceną za własny język. Tej drugiej brakuje słów, a przede wszystkim słuchaczy.

————————————————————————–

* 25 października rękopis „Kronosu” w drodze z Krakowa do Biblioteki Narodowej w Warszawie zatrzymał się na trzy godziny we Wsoli.

Słowa kluczowe: , ,

Dodaj komentarz:

Copyright © 2010-2013 Muzeum Literatury