Blogi Muzeum Literatury
RACHUNEK BEZ NAPIWKU
Data dodania: 1 września 2020

Od prawie czterdziestu lat pierwszy dzień września kojarzy mi się z końcem, a nie początkiem. Przeżyłem Ojca o czternaście lat. Dziś uświadomiłem sobie, że prawie tyle samo spędziłem w jednym miejscu, w instytucji, która już w swojej definicji skrywa jeśli nie od razu martwotę, to przynajmniej pewną funkcję cmentarną: przechowywanie przeszłego. Nawet patron tej instytucji, poświęconej wyłącznie jemu, tak właśnie uważał. Nudził się i bolała go głowa.

Wcześniej robiłem różne rzeczy, przenosząc się z miejsca na miejsce. Teraz robię co prawda nadal dość różne, ale już tylko w jednym. Zastanawiam się, dlaczego? Ostatnio częściej niż zwykle. Bo co –  bo to, co robię ma sens? Bo daje satysfakcję? Bo wokół ludzie, do których jestem przywiązany? Bo razem wciskamy życie w coś, w czym ledwo się mieści?

A może to tylko mowa-trawa, może jestem jak ten frajer, co wierzył w bajer z piosenki Jonasza Kofty? Może to już zwyczajne asekuranctwo, a ja zwyczajnie  jestem na tyle postarzały, by chcieć pewności? Bo z wiekiem ryzyko przestrasza bardziej, a stabilność mocniej tumani? Bo sił brakuje już czasem nawet na zamiary?

To po ojcu mam ten niepokój, który wcześniej gnał mnie to tu, to tam. Myślę sobie czasem, że on w pewnym sensie miał jednak szczęście, paradoksalnie, choć tyle wycierpiał: nie dożył tego spychanego głęboko i stamtąd szarpiącego znienacka lęku człowieka, który już nie chce się znowu przyzwyczajać, zaczynać, otwierać, który obawia się zupełnie nieznanego, bo nie wie, ile jeszcze będzie mógł i chciał.

Ojciec swoje ostatnie lata spędził na działce, uprawiając kwiaty i warzywa. Chłonął barwy i zapachy po miesiącach odoru szpitalnej aseptyki. Ale ten jego rustykalny bezruch był pozorny. Nie szarpał się już, nie rzucał, nie przyspieszał wcale nie dlatego, że zdrowie mu nie pozwalało. Tak myślę. Był żywy terminalnie, dosłownie, lekarze ostrzegali, więc pamiętał, że lada moment wyruszy w drogę, która może nigdy się nie kończy, choć niekoniecznie jest nieskończona. Wiedział, że pobiegnie w nieznane, bardziej nieznane niż wszystko to, co poznał w swoim burzliwym życiu. Czekał i zbierał siły.

Może to dlatego myślę o nim zawsze, gdy zastanawiam się, dlaczego ja tkwię w jednym miejscu? Odpowiedzi są mętne, bo może dzieje się tak po trosze ze wszystkich tych powodów, które wymieniłem. Czyli ni to, ni owo, ani tak, ani siak. Więc jeżeli czekam, to na co? A jeśli nie czekam, to dlaczego? Czy to już ostatnia kombinacja? Szach i mat? A może mam jeszcze jakiś ruch, tylko go nie widzę?

Żadna puenta nie będzie dziś dobra. Bo co – komu w drogę, temu czas? Czas? Komu? Dokąd? Może jednak lepiej nie otwierać rachunków, żeby nie okazało się, że nie mamy na napiwek? I po co ta spowiedź, nader osobista, ale bez oczekiwania na rozgrzeszenie czy współczucie?

Nie myśleć za dużo, nie pamiętać. Nawet cmentarne świece mają teraz osłony, by nie zgasił ich deszcz lub wiatr. Postęp.


Dodaj komentarz:

Copyright © 2010-2020 Muzeum Literatury