Blogi Muzeum Literatury
Zamiast życzeń
Data dodania: 22 grudnia 2014

Zima zwariowała na starość i zachowuje się jak wiosenna siksa, żałośnie. Więc święta bez śniegu, czas się przyzwyczajać. Cudów nie ma i nie będzie. Taki klimat, przynajmniej na zewnątrz.

Święty Boże też nie pomoże. Szóstego grudnia rzecznik praw dziecka napisał na swoim fejsbuku: „Dzieci mają prawo wierzyć w Świętego Mikołaja. Pomóżmy zatrzymać tę wiarę jak najdłużej. Mikołaj potrzebuje naszej pomocy.” Ten metaforyczny wpis wywołał wściekłość przeciwników złudzeń i marzeń nie do spełnienia. Mam wrażenie, że czas świąt ożywia ich jakoś tak szczególnie: wyruszają na krucjaty, goniąc być może za czymś, co sami utracili. Wygrali i tym razem, bo wpis wykasowano – ale czy to naprawdę zwycięstwo?

Rzecznika atakowali nie tylko wojujący bezbożnicy i wyznawcy political correctness. W komentarzach do fejsbukowego wpisu i pod artykułami wpis nagłaśniającymi pojawił się też spór osób zawodowo zajmujących się dzieciństwem. Spierali się, czy najmłodszym należy opowiadać o postaci, która przecież nie istnieje? Czy wolno ich okłamywać, podsuwając wiarę w Mikołaja, wiarę w legendę, w istnienie nienaukowej nierzeczywistości?

Pytanie godne filozofów. Nie filozofowi doświadczenie podsuwa odpowiedzi niejasne, dwuznaczne. I usprawiedliwiające, bo kłamstwo kultury – czyli zmyślenie, opowieść mieszająca fakty i fikcje, symbolizująca je – to przecież odpowiedź na kłamstwo inne, na kłamstwo natury: naturalne piękno maskujące przemoc, na zwierze mordujące inne zwierze, podstępem, z ukrycia, dla zaspokojenia głodu albo morderczego instynktu. Jeśli więc kulturę zredukujemy wyłącznie do „prawdziwości”, do realistycznego i racjonalnego, niezmyślonego, to czy nie staniemy bezradni wobec tego nienasyconego zwierzęcia, które czeka, zamaskowane i przyczajone? Stare pytanie, wiele odpowiedzi.

Nie filozofowi doświadczenie wyświetla też obrazy, trochę zatarte, ale powracające. Kilkuletni chłopiec w czasach, gdy Wigilia bez śniegu była czymś niewyobrażalnym, dopóki w końcu nie nadeszła. Oczekiwanie, z nosem przy wilgotnej szybie, nietkniętej mrozem i jego malunkami, smutne, rozmazane, marudne. Rodzice pewnie mieli dość pytań, bo ojciec namówił chłopca, by wyszedł na dwór i tam wypatrywał na niebie płatków śniegu. Spadną, zapewniał, niech tylko zaświeci pierwsza gwiazda.

Podwórko było niewielkie, ale, nieogrodzone, otwierało się na wszystkie strony świata. Wpatrywał się w niebo posłusznie, z nadzieją, zwyciężoną w końcu przez mrowienie w zdrętwiałym karku. Opuścił głowę i krajobraz wrócił na swoje miejsce. Było pusto i czarno. Odmarznięte skiby ledwo zieleniła wyłażąca z ziemi ozimina, wyglądająca jak sobotni zarost na twarzy ojca.

Oczy nie mogły przyzwyczaić się do dziwacznej o tej porze roku nagości świata, nawet wtedy, gdy patrzył daleko, aż po jego granice. Daleko w dzieciństwie jest całkiem bliskie, nigdy przecież nie zapuszczał się dalej niż do tej wielkiej gruszy, jak odludek osiadłej na miedzy dzielącej ziemię na kawałki według niejasnego wzoru. Wyprawiał się do niej rzadko, płosząc po drodze wrony i kuropatwy, właściwie tylko jesienią, bo wtedy grusza nie potrafiła znieść samotności, ulegała cierpkiej tęsknocie i wabiła przesłodzonymi ulęgałkami, gnijącymi potem dłużej niż jesień. W tamtym roku bez śniegu i mrozu gniły wyjątkowo długo.

Czas spływał resztkami dnia i pejzaż też w końcu zaczął się rozmazywać, szarzeć, jakby bure chmury roztapiały się od próbującego przebić je światła i powoli ściekały na ziemię. Znów zadarł głowę, nic, ani zachodzącego słońca, ani pierwszej gwiazdy. I wtedy poczuł, poczuł, zanim dostrzegł: zimna wilgoć, najpierw na czole i oczach, potem na ustach. Zawirowały, jeden za drugim, wielkie jak płatki kwiatów. Spadały i topiły się w uschniętej trawie, ale było ich coraz więcej, i więcej, w powietrzu i na ziemi. Pobiegł, żeby powiedzieć ojcu.

Obraz, zapomniany, wrócił po latach. Nie pamiętał już czemu, ale to pewnie wtedy, gdy zrozumiał, jak wiele ojciec ryzykował swoją obietnicą – zrozumiał i stał się mężczyzną. Potrafił już wyobrazić sobie, co by się stało, gdyby śnieg nie spadł tamtego popołudnia, co stało by się z jego wiarą w ojca i w bezpieczny bieg rzeczy pod jego okiem.

A co najważniejsze, wyobraził sobie także, jak wyglądałoby jego życie bez wiary w tamtą obietnicę, nieuprawnioną, bez podstaw, będącą kłamstwem, przynajmniej w pewnym sensie. W tym sensie, w jakim kłamstwem nazywać można sentymentalną opowieść o starym Świętym Mikołaju, który przecież jest, chociaż go nie ma.

Głowy do góry, może znów między powiekami rozpuści się nam odrobina zimnej, białej wilgoci.


Dodaj komentarz:

Copyright © 2010-2014 Muzeum Literatury