Blogi Muzeum Literatury
Notatki z Hafnarfjordur
Data dodania: 23 stycznia 2014

Ta zima nie składa się w sensowną całość. Nie dość, że bezczelnie spóźniona, to zaczęła się deszczem. Zbyt ociężały, by zamienić się w śnieg, spadał zamarzniętymi kroplami wprost pod nogi miejskiego gołębia, szaroburego dachowca, który lądował koło śmietnika, wpadając w niezgrabny poślizg. Zatrzymał się w końcu i zawzięcie próbował wydziobać spod lodu piasek, który pewnie wypadł spod powiek zaspanemu dozorcy, o czarnej godzinie odkuwającemu dzień z mroźnej nocy.

Zwykle w tym miejscu staruszki wysypują ptakom okruchy, ciesząc się później ich radosną dziobaniną. Ale tej zimy nic nie jest takie, jak się wydaje, więc i starsze panie na wszelki wypadek nie wychodzą z domów, by przeczekać lodowy bezsens. Nawet tekst, zupełnie jak ta rozwodniona zima, nie chce się skleić w porządną całość, z trudem przerywając milczenie.

***

W czas nie sprzyjający podróżom zamierzałem napisać o Paszporcie „Polityki”, przepustce do literackiej sławy. Ale o czym tu pisać? Zmroziło mnie nieco uzasadnienie nagrodzenia gonzoreportażu „Przyjdzie Mordor i nas zje”, bo przecież tak wybitni arbitrzy nie musieli czekać na książkę Ziemowita Szczerka, by dowiedzieć się, „że żadna podróż, a zwłaszcza podróż na Wschód, nie jest niewinna”. Uzasadnienie zgrabne, jak piruet na zdradliwie oblodzonym trotuarze.

Szczerek oparł swą epigońską „opowieść drogi” na schemacie trzech „p”: pijmy, palmy, przeklinajmy. Ukraiński odlot pogłębił refleksjami na temat nadętej i zakompleksionej polskości, wywyższającej się na tle gorszego Wschodu, a także innych przywar, celnie wytykanych nam – a jakże – przez niemiecką turystkę, szukającą egzotyki i mocnych wrażeń. Ale – wrażenie nieodparte jak zima w polskich kolejach – tak o polskości i o Wschodzie pisało już naprawdę wielu. I na trzeźwo, i po pijaku.

Cóż, „nie można przecież brać na serio faceta, który jeszcze nie zdążył się zaprawić! Za to wieczorem – jakież są we mnie głębie! – jeżeli, oczywiście, nawalę się dobrze w ciągu dnia – jakież przepastne głębie rozwierają się we mnie wieczorami!” To oczywiście nie Szczerek, lecz Wieniedikt Jerofiejew, który miał to szczęście, że by poznawać i opowiadać Wschód, nie musiał jeździć daleko, ot, zaledwie z Moskwy do Pietuszek.

Szczęście wątpliwe jak literackie mody albo tegoroczna zima.

***

Koniec żartów. Minęło kilka tygodni, a ta historia nie daje mi spokoju. Przykleiła się do pamięci jak lód do wyziębionej nad ranem szyby. Historia prawie wigilijna, którą (te zbyt literackie przypadki!) przeczytałem tuż przed Świętami, niemal w 170 rocznicę ukazania się opowieści Dickensa. Kusząco medialna, pojawiła się nawet w poważnych publikatorach. (Poważnych niczym dzisiejsze prognozy pogody, choć trochę bardziej przewidywalnych.)

Chora na białaczkę ośmioletnia dziewczynka opowiedziała na społecznościowym portalu o swoim wielkim marzeniu: by raz jeszcze za oknem zobaczyć i usłyszeć kolędników. Rzecz działa się w Ameryce, krainie ludzi z europejskiego punktu widzenia zbyt infantylnie sentymentalnych, więc na kilka dni przed Wigilią pod domem dziewczynki zjawiło się i zaśpiewało dziesięć tysięcy wzruszonych kolędników.

Dziecko zmarło nad ranem w Boże Narodzenie, puentując historię tak dosadnie i patetycznie zarazem, że żaden szanujący się pisarz po nią pewnie nie sięgnie, obawiając się zsyłki na głęboką półkę z grafomanami. Nie wypada już przecież w literaturze zadawać Wielkich Pytań, zresztą od czasów Hioba wiadomo, że pytanie Boga o sens takich historii jest zajęciem daremnym.

W końcu wraz z ogłoszeniem  „śmierci Boga” zrezygnowaliśmy z sentymentów i irracjonalnej nadziei, godząc się na przeprowadzką do zimnego pałacu Królowej Lodu.

***

Nie wszyscy, na szczęście nie wszyscy. Nie da się amputować wyobraźni. Ani zadekretować zakazu jej używania. Chociaż? – jeżeli można zadekretować nadanie elfom prawa weta w sprawach administracyjnych, jak uczyniono w Islandii? Na zagrożone interesy elfów powołał się sędzia, który niedawno przerwał budowę drogi z Rejkjaviku na Półwysep Alftanes aż do czasu, gdy elfy przeniosą się na inne tereny.

Wyrok stał się oczywiście głośny, a media komentowały go przytaczając wyniki badań, według których jedna czwarta Islandczyków jest święcie (święcie?) przekonana o istnieniu swoich mitycznych współobywateli, a osiemdziesiąt procent mieszkańców kraju, w którym jednego dnia można doświadczyć wszystkich pór roku, uznaje istnienie elfów za prawdopodobne.

Być może ta anegdota to tylko część dobrze wymyślonej kampanii  promocyjnej stawiającej na turystykę wyspy. Może, ale na wszelki wypadek (i z dziwną przyjemnością) próbuję zapamiętać nazwę elfiej stolicy: Haf-nar-fjor-dur… Hafnar-fjordur… Hafnarfjordur.

Bo zamiast gapić się na poprzecierane, cienkie płachty śniegu za oknem i łatać kolejny tekst ze zbyt długo milczącego cyklu, czas ruszyć w nową podróż. Podróż-lekturę, w opowieść ważną i poruszającą, która nie musi być ani modna, ani nagradzana.

Słowa kluczowe:

Dodaj komentarz:

Copyright © 2010-2014 Muzeum Literatury