Blogi Muzeum Literatury
Urlop w dybach
Data dodania: 19 sierpnia 2011

Wakacyjny wyjazd i przyjazd przypadły mi przypadkiem na dni narodowej celebry. Żegnało mnie wycie syren ogłaszających czas Powstania nie tylko w Warszawie, ale i w innych miastach, którym oszczędzono masakry. Przywitały kościelne dzwony oznajmiające „cud nad Wisłą”, czyli święto bicia bolszewika z pomocą Przenajświętszej Panienki. Krótka ucieczka od rzeczywistości sprawiła, że polskie świętowanie bardziej niż kiedykolwiek wydało mi się nierzeczywiste i groteskowe.

Rzeczywiste emocje prowokuje pytanie o sens Powstania Warszawskiego. Pytanie to jednak nie ma sensu. I nie dlatego, że w tym roku najgłośniej o Powstanie kłócili się nie naukowcy, eseiści czy poeci, lecz politycy i piłkarscy kibole. To zresztą powinno dać nam do myślenia, bo i jedni, i drudzy żyją w chronicznym stanie wojny, niczym zwalczające się plemiona. Podczas rozpadu Jugosławii fanatyczni kibice byli świetnymi żołnierzami po wszystkich stronach frontów. Ale warto też pamiętać, że Radovan Karadzić, jeden z najważniejszych polityków bałkańskich, był „w cywilu” poetą.

Pytanie o sens Powstania jest bez sensu, bo zakłada istnienie racjonalnego jądra zbiorowych i jednostkowych decyzji o samobójczej walce. A ja sądzę – i tu jestem zgodny na przykład z Jarosławem M. Rymkiewiczem – że są w życiu nie tylko jednostek, ale i zbiorowości, momenty jakiegoś fatalistycznego szaleństwa, jakiejś niecodziennej determinacji na granicy histerii i destrukcji, że istnieje cała sfera odruchów i czynów, które dają się racjonalizować dopiero po fakcie, mówieniem o honorze, umiłowaniu wolności, godności, co nie mogła już dłużej znieść poniżenia. Wsłuchajmy się w relacje tych, którzy tamtą masakrę przeżyli: oprócz Wielkich Słów mówią oni często, że po prostu już dłużej TAK być nie mogło, że dłużej nie dało się TEGO znieść. W czasach szaleństwa szaleni bywają i oprawcy, i ich ofiary. Odpowiedź na szaleństwo czasem musi być szalona.

Podczas walk powstańczych w Warszawie zginęło tyle osób, ile mieszka dziś w polskim mieście średniej wielkości, takim na przykład Radomiu. Tylko 10 procent zabitych stanowili powstańcy. Czcijmy więc przede wszystkim pamięć tych, którzy ginęli bezbronni, bo znaleźli się w oszalałej historii. Ginęli, próbując przetrwać. Powinniśmy świętować nie rocznicę rozpoczęcia rozpaczliwego i szaleńczego zrywu, którego symbolem są kilkunastoletnie dzieci wysyłane pod kule, lecz tragiczny upadek powstania, przez pamięć również o tej milczącej i ginącej większości.

Celebrujemy klęski jak zwycięstwa, więc nie potrafimy świętować prawdziwych zwycięstw. Największego z nich nawet nie nazywamy wprost, wolimy mówić o „cudzie nad Wisłą”. A przecież w 1920 pogoniliśmy bolszewika, bo był w Polsce wybitny przywódca, dobrzy dowódcy, mobilizacja naprawdę powszechna, bitni i odważni żołnierze oraz błędy i bałagan po wrażej stronie. Nam to jednak nie starcza, trza nam jeszcze mesjanizmu i Boskiej Opatrzności? Mówimy o cudzie, bo nie możemy uwierzyć, że Polak po prostu może być zwycięzcą, a nie męczennikiem, że może wroga przepędzić, a nie tylko dać mu się zabić z Ojczyzną na ustach? Nie wierzymy, że sami radę damy, dlatego wciąż za nas zwyciężać musi kobieta, Panienka Przenajświętsza, a w najlepszym wypadku ksiądz Kordecki, też bohater w sukience?

Od polskiej celebry, trzymającej nas w dybach aż do odrętwienia mózgu, uwolnij nas Panie. A jeśli nie możesz, to może chociaż urlop jakiś zdrowotny nam się przynależy?


Komentarze
  • BJK 19 sierpnia 2011

    Spędzając 3 tygodnie z kumplem w Bośni na włóczędze – spotykaliśmy przemiłych ludzi różnych wyznań, którzy – bez wyjątku – mieli jeden obraz Polaka: ultrakatolika. I nie dało się nikomu wytłumaczyć, że sekularyzacja, że duże miasta i ateizm, etc. Ale gdyby się przyjrzeć naszym świętom narodowym, lub – generalnie – wszelkiemu świętowaniu, to faktycznie ciężko nas inaczej postrzegać. Do tego dochodzi papież-Polak i już nikt nie ma wątpliwości.

  • Klejnocki 19 sierpnia 2011

    Karadzić był jednak w cywilu przede wszystkim – psychiatrą. Poetą to on był raczej hobbystycznie, choć napisał kilka wierszy „drukowalnych” – z tego, co czytałem.

  • TT 22 sierpnia 2011

    Z tego, co ja czytałem, to publikował wiersze nawet wtedy, gdy się już ukrywał, ale może to legenda. Czy były drukowalne, nie wiem, nie czytałem. Psychiatrą był z zawodu (wyuczonego i uprawianego), ale czy powinien też być pacjentem? I czy poetą nie jest się niejako „hobbistycznie” zawsze, nawet po Noblu? Zawód – poeta? Zarejestrowany w związku twórczym, z prawem do emerytury?
    A tak serio: nic do poetów nie mam,czasem tylko zastanawiam się, dlaczego ten Platon chciał ich wypędzić z Państwa?
    A do BJK: niech byśmy byli nawet ultrakatoliccy, ale naprawdę, a nie obrzędowo. Żebyśmy po prostu byli mężni (niech mi feministki wybaczą), to znaczy żebyśmy mieli odwagę mierzyć się z rzeczywistością, a nie bajać jak Stefek Burczymucha.

  • Dodaj komentarz:

    Copyright © 2010-2011 Muzeum Literatury