Kilka zdań, zapisanych przy oknie. Ćwiczenie z przemijania:
Martwica
Uschnięty świat odpadł liśćmi z kasztanowca. Znów patrzymy sąsiadom prosto w okna, odsłonięte znienacka.
Zgodnie udajemy dobrosąsiedzką ślepotę.
Prozą
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny…
Do diabła z poetycznością: to świat dzwoni zębami, przeczuwając chłód, który nadciągnie w końcu z ciemnych przestrzeni.
Słońce przykryte brudną, zbutwiałą kołdrą. Czas przemokniętych nitek i zagubionych parasoli.
Już sikorki
Zieleniące się zastępstwo na wilgotnych konarach, którym noc amputowała liście. Kulki przeskakujące z gałęzi na gałąź, przekreślone czarnymi linijkami.
Pierzasta, szczebiotliwa radość, mimo wszystko.
Utrata
Ocalone przed dziećmi i wiewiórką, kurczą się kasztany na półce. Marszczą się jabłka, w sieni czekające na dojrzałość. Nocami mróz wypełza z ziemi.
Tracimy ciepło, aż w końcu nie uratuje nas nawet późno wschodzące słońce.
W mieście
cisza przychodzi zimą. Opatulamy się oknami z plastiku: żaden mróz niczego nam nie zmaluje.
Nieme stają się auta, psy i wrony. Sroczejemy, gapiąc się przez szybę w szkielety drzew i czarno białą zmarzlinę.
Przypominamy sobie, że mówić trzeba ciszej. I milczeć uważniej.