Blogi Muzeum Literatury
Smutek pomników, czyli pocztówka z R.
Data dodania: 20 czerwca 2013

Widokówka z R. to nie landszaft z natury, ani malownicze ruiny zgarbione pod ciężarem historii, ani nawet postindustrialna betonowa pustynia. Obraz R. jest nieostry, rozmazany, tym bardziej, że miasto nie ma szczęścia do mediów. Jeżeli już się w nich pojawia, to albo jako czarna dziura z popularnych seriali i kabaretowych dowcipów, albo bastion jakiejś ideologii. Jedni mieszkańcy R. odwracają się więc od tego wszystkiego, co za miejskimi rogatkami i wpadają w autarkiczną śpiączkę, inni powtarzają stary dowcip, że największą zaletą R. jest istnienie dworca kolejowego, bo można stąd wyjechać na zawsze.

Czasami jednak to do R. wpadają ważni i znani, nadęci jak rewizorzy. Wpadają na chwilę, z szumem i pędem, głośni niczym bojowe wozy na poligonie. Wytyczają fronty, rozstawiają swe armie, bombardują wrogów i pouczają maluczkich, a potem jadą dalej, pozostawiając rozdziawione gęby w połowie okrzyku, zdrętwiałe od zaciskania w pięść palce i tęsknotę za czymś wielkim, nieuchwytnym, co pojawi się znowu, pewnie w następnej kampanii. Wojennej, wyborczej. Taki widać los prowincji, przez którą sprawy wielkiego świata przetaczają się niczym wojenne pułki. A gdy się tak żyje na skrzyżowaniu ważnych dróg, nie pozostaje nic innego jak albo zabrać się z podążającymi na wojnę, albo zostać i żmudnie liczyć straty: utracone złudzenia i marzenia.

Po tych historycznych przemarszach pozostają wspomnienia. I pomniki. Chwalą zwycięzców lub przegranych, którzy czasem zamieniają się rolami. Wtedy pomniki bywają burzone, jak ten wdzięczności sowieckim wyzwolicielom Radomia, który przez dziesięciolecia stał na jednym z głównych placów miasta. Był dosyć typowy, bo zdobywcy mają skłonność do fallicznej symboliki, do prężenia się ku górze kolumnami i obeliskami. Kiedy ich czas mija, wtedy lud kolumny w gruz obala, choćby nie wiem jak zbrojone były i choćby się już do nich nie wiem jak przyzwyczaił.

Gdy na Placu Zwycięstwa w R. burzono obelisk wyzwolicieli, co okazali się okupantami, byłem wśród tych, którzy proponowali, by go zostawić, z nowym opisem, nadającym prawdziwy sens zabytkowi socrealistycznej łżeprawdy. Ku przestrodze, dla przypomnienia, że nikt nam niczego nie da za darmo, że bronić i budować musimy sami, że kłamstwo nie jest zwycięskie … To wymagałoby jednak wysiłku większego niż praca buldożera. Napisałem wtedy, że dziura po socrealistycznym kłamstwie pozostanie na kolejne ćwierć wieku. Pozostała, tylko plac przestał być zwycięstwa, a stał się jagielloński, na pamiątkę krótkiego momentu Kazimierzowskiej prawie stołeczności.

Plac oprócz zmiany nazwy prawie się nie zmienił, choć prosi się o remont, widocznie za słabo. Rekonstrukcji nie doczekała się też pokawałkowana tożsamość miasta. Nie zapełniliśmy miejsca po fałszywej zadekretowanej wdzięczności, nie znaleźliśmy nowych bohaterów, własnego znaku, który by mówił o nas coś istotnego. W ten pustawy fragment przestrzeni publicznej wcisnął nam się więc złoty cielec handlowej galerii, która architektoniczną urodą konkurować może ze słynnym więzieniem na Koziej Górze. Znak siermiężnego kapitalizmu. Tu w R. nie mniej siermiężnego od realnego socjalizmu, choć oczywiście siermiężnego inaczej.

A historię i tożsamość R. mógłby symbolizować przecież inny pomnik: niepokornych, co w imię godności (nawet jeśli nie bardzo wiedzieli, że takie słowo istnieje) zbuntowali się wtedy, gdy jeszcze odwaga nie była tania, a za sprzeciw przeciwko rządzącym groziły kary cięższe niż sejmowa dieta w opozycyjnej ławie czy związkowa pensja kilkakrotnie wyższa od przeciętnej. Pomnika Czerwca ’76 nie doczekaliśmy się w R. do dzisiaj, kamień węgielny nie stał się zaczątkiem czegokolwiek – zapowiedź porzucona i zapomniana jak wiele innych. I tak już chyba pozostanie, bo obok postumentu, w który kamień pod pomnik wbudowano, postawiono coś na kształt tablic mojżeszowych, które upamiętniają modlitwę Jana Pawłą II w tym właśnie miejscu. Więc pewnie ciężkiego od świętości kamienia nikt już nie ruszy. Zresztą ludzi przy nim gromadzi się w kolejne rocznice coraz mniej i gdyby nie stał tuż przy jednym z głównych skrzyżowań w mieście, to na kolejne obchody nie trzeba by nawet zatrzymywać ruchu.

W R. na odsłonięciu pomnika państwa Kaczyńskich tłumy były. Na modlitwie nie poprzestano. Biskup pomocniczy (komu, na Boga!) z kunsztem rapera rymował miłosne wyznania ze słowami nienawiści. Niebo raz grzmiało i błyskało, raz paliło tropikalnym słońcem, za każdym razem otwierając perspektywę dla domorosłych mistyków. Biednych (w znaczeniu z Dostojewskiego) ludzi chlastały  strugi deszczu i oskarżycielskie inwokacje. Trąby niebieskie uparcie jednak milczały, nie opowiadając się po żadnej ze stron. Ten pomnik powinien łączyć, a nie dzielić – powtarzał polityk, zgrabnie upychając przeciwników na ławie oskarżonych w trybunale historii. Histerii nie było, trudno ją reżyserować.

Pomniki w R., a pewnie i gdzie indziej, przestrzegają przed systemem i przed polityką, której współczesne wydanie zawsze kończy się klęską osoby, indywidualnej biografii. Na cokole, podtrzymującym serdeczną wobec siebie parę, nieszczęśliwie zaplataną w politykę, a po śmierci służącą jako emblemat w polityce historycznej, umieszczono napis: DLA CIEBIE POLSKO. Romantyczny martyrologiczny refren, przekleństwo naszej historii. Patrzę na zbrązowiałe twarze, które twórca pomnika nie wiedzieć czemu wyrzeźbił brzydszymi niż w rzeczywistości, i myślę sobie, że oni jednak woleliby żyć. Pewnie i dla Polski, na pewno dla siebie.


Dodaj komentarz:

Copyright © 2010-2013 Muzeum Literatury