Blogi Muzeum Literatury
Koncert jesienny bez świerszczy
Data dodania: 15 listopada 2011

Dziś będzie osobiście, jak na blog przystało. W sobotę: niby sto lat, i jeszcze raz, i jeszcze, ale smutek w oczach Półwiecznej, smutek, nie smutek, zdziwienie, że już, że tyle, że to tak szybko. Normalne, wiem, bo sam to samo, rok wcześniej. To samo, nie tak samo, bo przecież kobiecość bardziej liryczna, nostalgiczna, co by nie mówić, poprawnością się nie przejmując. Pół wieku było, nie było. Było, bo boli po cichu.

Za oknem słońce, ostatnie tej jesieni. We Wsoli niedawno koncert na temat – jeśli liryka ma jeszcze jakieś imię, to na pewno nazywa się Magda Umer. Pierwsza piosenka koncertu i płyty, której potem słuchamy świętując półwieczność, nie jest optymistyczna. Jest pesymistyczna, ale jakoś tak pogodnie. Pyta Przybora w rytm Wasowskiego: jak zatrzymać tę chwilę jesienną/ – plamę słońca na słot długim paśmie/(…)Jak zatrzymać chwilę tę?/ Jak jej nie dać odejść w mgłę? Po koncercie mówię, że jeśli ktoś ze słuchających nie wiedział, że piękno jest smutne, zaś smutek może być piękny, już wie. Magda Umer ma odwagę przemijania, jej piękna twarz jest coraz dojrzalsza i nie próbuje tego skrywać. Pogodzona, ale nie zrezygnowana.

Lepiej być ze swoją twarzą pogodzonym, by nie przeżyć przerażenia, choćby metafizycznego, ale zbyt gwałtownie przybliżającego do końca. Obsesyjny obrazek u Aleksandra Wata, którego ja obsesyjnie cytuję co i rusz: wyjście z ciemnego kina w rozświetloną ulicę i w lustrze sklepowej witryny obca, zmęczona, zmięta twarz starego człowieka, która po chwili okazuje się własną twarzą. To doświadczenie chyba z natury poetyckie, skoro i W.H. Auden pisał o czymś podobnym: Niemożliwe jest świadome podejście do lustra bez ułożenia lub „zrobienia” specjalnej twarzy, a jeśli nieświadomie spojrzymy na własne odbicie, rzadko rozpoznajemy siebie samych. W tym samym eseju pisze Auden, że każdy z nas niesie przez życie lustro, niepowtarzalne i nieodłączne jak cień. W jednych zwierciadłach jesteśmy powiększeni, w innych pomniejszeni, inne dają obrazy posępne albo komiczne, ironiczne albo przerażające. Ale cechy naszego własnego lustra nie są tak ważne, jak chcielibyśmy czasem myśleć. Będziemy sądzeni nie za lustro, które przy nas znajdą, lecz za użytek, jaki z niego zrobiliśmy, za naszą odpowiedź na nasze odbicie.

Półwieczność to moment, gdy dotkliwiej niż uprzednio dociera do nas prawda o lustrach, o lustrzanych złudzeniach i oszustwach. To także czas, gdy zaczynamy rezygnować z odbić, zwierciadlanego błyszczenia, podobania się, krygowania. Coraz bardziej wiemy, że nas nie będzie i dlatego łatwiej nam nie patrzeć w lustro, nie wpatrywać się krótkowzrocznie w coraz bardziej zamglony obraz. Prawdopodobnie znamy już odpowiedź: Jak zapobiec odejściu tej chwili, która z odejść się składa aż tylu? Chyba tylko tę furtkę uchylić i przez furtkę tę odejść z tą chwilą. Tak, tak- wraz z jesienną chwilą tą – odejść, zasnuć siebie mgłą- odejść, zasnuć siebie mgłą- mgłą.

I najzgrabniej byłoby tę urodzinowo jesienną pisaninę zakończyć, wyciszyć cytatem ze śpiewanej przez Magdę Umer kołysanki Osieckiej: Ach śpij, kochanie, śpij/ Przemijasz – to wszystko -/ Już blisko… już blisko../ Wystarczy za wydmę, wystarczy za morze… Ale to byłoby za łatwo, puentę taką rzucić i czekać. Za łatwo i za wcześnie. Więc jeszcze ta anegdota z początku koncertu, kiedy to Magda Umer przedstawiała swoich muzyków, z niepokojem zerkając na puste krzesło i pozostawiony przy nim akordeon, a kiedy sala zaczęła chichotać i poklaskiwać żart jakiś podejrzewając, zaskakująco młodzieńczy głos Wojciecha Borkowskiego, który od fortepianu się zerwawszy, rozganiając tym zerwaniem otaczającą go mgiełkę jesiennego spleenu, zawołał: ja go w garderobie zamknąłem, chyba. I wybiegł.

Półwieczna moja uśmiecha się słuchając tej anegdoty. I dobrze, przecież to pół to dopiero pół, i co z tego, że dłuższe. Jeszcze w zielone gramy – śpiewa Magda Umer na bis. Jeszcze nie umieramy. Więc bis, moja Półwieczna. Więc bis.


Dodaj komentarz:

Copyright © 2010-2011 Muzeum Literatury