Wiosna, znowu: ci odlatują, ci zostają. We Wsoli pod dębem wylądowały szachy. Plenerowe. Franciszek uznał, że zima dostała paszport w jedną stronę, bez prawa powrotu. Na razie biało-czarne stado wygrywa swoje partie solo.
Za kilka dni znów Busko. Powtarzamy się? Powtarzamy. I tak jest dobrze, dobrze jest móc powtarzać dobre dni i miejsca.
Tym razem zabieram książki już raz przeczytane, by w powtórnym czytaniu sprawdzić pierwsze wrażenie, niedawne i sprzed ćwierćwiecza. Powieści Andrzeja Barta, który zaraz po Świętach będzie gościł we Wsoli. I „Kuratora” Kruszyńskiego, czytanego w Busku przed rokiem, jeszcze w maszynopisie i bez zakończenia, więc trochę bez sensu.
To za kilka dni. A przed kilku dawno niewidziany H., nestor radomskiego dziennikarstwa. Rozmowa podobna do innych, powtarzają się wątki i tematy, trochę narzekamy, ale przyjemnie, bo znów dobrze wspomina moje programy sprzed lat. Na koniec jednak kilka zdań nowych, cichszych, zacinających się:
– Wiesz, mam jaskrę, lekarze powiedzieli, że nie można operować, nie da się, więc żebym zaczął się przyzwyczajać. Przyzwyczajać? Do czego? Przestaję widzieć i mam pogodzić się z tym, że nie mogę już czytać? Patrzę na książki na pólkach i widzę, jak nieużyteczne stają się bez czytelnika. –
W tym roku wyjeżdżamy później, z nadzieją na słońce, barwy jaśniejsze, długie spacery, pobudkę wygrywaną przez kosa na czubku modrzewia za oknem. Czytanie śladów. Powtórzenia.
Choć akurat by usłyszeć kosa, nie trzeba w tym roku ruszać się z miejsca. Przylatują prawie na parapet, wycięto im pół parku pod betonowy pałac sprawiedliwości, więc przylatują na nasz kasztanowiec, który znów urósł i sięga już czwartego piętra. W tym roku zaglądają tu nawet szczygły, para wiecznie w pogoni za sobą, skacząca z gałęzi na gałąź, nerwowa, jakby wciąż szykowała się do drogi.
Trochę mnie tu nie będzie. Potem wrócę taką rzeczy koleją.