Blogi Muzeum Literatury
Rok bażanta
Data dodania: 7 marca 2011

[drzewo w Muzeum Gombrowicza, fot. Tadeusz Bielawski]

Aferę medialną wywołało ostatnio sfinansowanie przez Ministerstwo Kultury haftowanych banerów z sugestią wobec zimy, żeby się wyniosła. Sfinansowanie przez ministra publikacji zawołania „Zimo wyp…” to moim zdaniem jeszcze nie skandal. Skandalem byłoby finansowanie przez ministra samej zimy.

Ta kończy się na szczęście, niezależnie od woli artystki-autorki banerów, ministra czy vox populi. Nasze przydrożne zacisze odżywa. Bo zimą, choć trakt przejezdny, to wszyscy spieszą do miejsc cieplejszych: zapiecków, kominków, Egiptów. Na stajanie u nas nie mają ochoty, gdy jeszcze tyle staji przed nimi. Omijają nas więc i zwykli wędrowcy, i co bardziej bogate orszaki. Trzej Królowie tu nie zaglądają, prezentami nie obdarowują, a oratoria wyśpiewuje nam na naszych sześciu hektarach wiatr. Zimą bardziej niż kiedykolwiek natura wciska się u nas w kulturę, jakby chciała ją zamrozić albo siebie ogrzać.

We Wsoli dokuczliwość zimy mierzymy w bażantach. W tym roku na zimowych kwaterach w naszym parku zjawiło się zaledwie kilka tych wspaniałych ptaków. I właściwie już w styczniu ogłosiły one odwrót zimy, bo wróciły w mniej cywilizowane okolice, rezygnując z darmowego ziarna. Rozmarzła przyroda karmi je wystarczająco.

Być może to jednak nie łagodniejsza zima sprawiła, że porzuciły nas bażanty. Jesienią udało się wreszcie uporządkować stary sad, który ukrywał pałac przed jadącymi „siódemką”. Zgodny ze sztuką ogrodniczą ład zaprowadzony w zdziczałym parku zubożył go jednak. W chaszczach pomieszkiwały sarny, które żywiły się zakonserwowanymi pod śniegiem jabłkami, opadłymi z naszych jabłoni. Zadomowiły się tak bardzo, że nie uciekły do lasu nawet wtedy, gdy na świat przyszły młode. Aż do czasu, gdy do sadu wkroczyli kosiarze w pomarańczowych kamizelkach, z warczącymi chrapliwie kosami, którym chaszcze dawały mocny, choć bezskuteczny, odpór. Przerażone sarny miotały się po parku, klucząc między intruzami a rozkopanymi stawami i monotonnie skrzypiącą w nich koparką. Sarni exodus obserwowaliśmy przez okna na piętrze, aż do momentu, gdy zwierzęta zniknęły, zostawiając nas ze wzrokiem utkwionym w opustoszałej przestrzeni. Świat za szybą, którego chciałoby się dotknąć. Literatura.

We Wsoli natura i kultura skazane są na sąsiedztwo i przenikanie. Przed laty powstała nawet śmiała koncepcja aranżacji pałacowych wnętrz, wprowadzająca do muzeum te elementy przyrody, które Gombrowicz – choćby w „Kosmosie” – oswajał, czyniąc z nich znaki kultury. Koncepcja wylądowała na półce, ale natura i tak wciskania się do literatury nie zaprzestała. Również za sprawą bażantów. Poprzedniej zimy pomieszkiwało ich we wsolskim parku znacznie więcej. W ciągu dnia, zmarznięte, przesiadywały w ciasno zbitych stadkach pod krzakami, od czasu do czasu biegając po zaśnieżonych trawnikach i regularnie odwiedzając miejsca, gdzie wysypywaliśmy ziarno. Noce spędzały na wysokich drzewach. Nie wszystkie jednak. Któregoś lutowego dnia przymarzniętego do śniegu, martwego już, bażanta znalazł na naszym balkonie Zbigniew Kruszyński, który przyjechał do Wsoli na spotkanie autorskie.

Zastanawiałem się długo, dlaczego ten bażant nie schronił się na noc, wzorem innych osobników, na gałęzi drzewa? Ktoś wreszcie mi to wyjaśnił. Okazuje się, że nie wszystkie spotykane w lasach czy parkach bażanty rodzą się na wolności. Istnieją od dawna specjalne hodowle tych ptaków, gdzie trzyma się je aż dorosną, a następnie wypuszcza. Nie na wolność jednak, lecz pod lufy myśliwych, by ułatwić im sadystyczny triumf. Części z wypuszczanych ptaków udaje się uciec spod ostrzału. Jednak wychowywane w nienaturalnych warunkach, w naturze czasem przeżyć nie potrafią. Być może nasz bażant wpadł w mroźną pułapkę, bo wbrew instynktowi szukał schronienia tam, gdzie ludzkie obejścia i cywilizacja.

Witold Gombrowicz na szczęście polowań nie lubił. A w kilka tygodni po znalezieniu zamarzniętego ptaka na naszym balkonie Kruszyński przysłał maila z wiadomością, że martwy bażant wszedł właśnie za sprawą jego nowego tekstu do historii literatury. Skoro hafty uliczne znajdą swoje miejsce w historii kultury (i mecenatu), to tym bardziej nasz bażant się w niej zmieści.

Tomasz Tyczyński

[drzewo w Muzeum Gombrowicza, fot. Tadeusz Bielawski]


Dodaj komentarz:

Copyright © 2010-2011 Muzeum Literatury