Blogi Muzeum Literatury
Słowo kluczowe: Gombrowicz
Data dodania: 21 września 2012

Mistrz taki, więc grał od pierwszego momentu, od ukłonu na dzień dobry po ostatni autograf i pamiątkowe zdjęcie. Grał tak, że krzesła pokasływać przestały, choć powietrze muzealnie zasuszone, widz żaden nie skrzypnął i nawet komórki, co to je uciszyć zapomniano, odmawiały połączeń. Wieczór zaczynał się wspaniale i ani pomyślałem, co za wyzwanie mnie czeka.

Mistrz nad mistrze czytał, więc czytał mistrzowsko nawet gestu pozbawiony mikrofonem w dłoń wciśniętym, by telewizja rzecz nagrała dla nieobecnych i potomnych. Grał więc głosem, spojrzeniem, krokiem stolik omijającym, krzesła przysunięciem, by przysiąść na nim dla późniejszego powstania. Skończył, i czytać przestał, choć wszystkim się zdawało, że gra jeszcze…

Słusznie się zdawało, bo gra tak naprawdę dopiero się zaczynała. Więc zamieszanie, karty, z których Gombrowicza fragmenty czytał, składa, ja krzesła odstawiam, na miejsce, ale już jakby inne, nie-miejsce raczej. Woda wpadając do szklanki bulgocze, pytaniem pierwszym ją zagłuszam, a wpierw jeszcze anegdotą z poprzedniej wizyty aktora we Wsoli, by sobie i rozmowie śmiałości dodać. Pytanie pierwsze o Gombrowicza nieustającą atrakcyjność, a jakże, u niego przecież jesteśmy. „Nie wiem właściwie”, słyszę w odpowiedzi i słusznie wiary nie daję, bo potem co „nie wie”, mistrz Andrzej wyjaśnia długo i przejrzyście, w rozmowie raczej niż przemowie, chociaż ze sobą najpierw bardziej niż z publiką.

Mowa toczy się wolno, rozpędu szukając po sali, jakby mistrz możliwość porozumienia sondował spojrzeniem. Pauzami słowa do myśli nagania, szykiem wiąże i coraz dobitniej zdanie ze zdania wywodzi, zamyśleniami wywód rytmizując dla lepszego efektu. Uspokojony, na krześle za niskim się obsuwam, łyk wody przeciw oschłości muzealnej upijam, słucham uważnie. A tu nagle mistrz na równe nogi się podrywa, ku ostatnim rzędom wzrok kieruje, do mnie nie-tyłem, ale pół-bokiem raczej, krok w lewo, krok do przodu. Wstaje mówienia nie przerywając, ale teraz to do nich mówi, nie do mnie, choć co jakiś czas twarz do porzuconego odwraca i słowem zawadza.

Więc i ja wstaję, bo jakże siedzieć mam i rozmowę prowadzić, skoro On stoi i staniem tym do powstania mnie zmusza, bym usiadł jednocześnie prosząc. Po prawdzie usłuchać nie powinienem, lecz stać z szacunku i dla symetrii, z grzeczności należnej także; ale czy grzeczne to będzie, w kadr włazić, gdy postać Jego ważniejsza, pierwszoplanowa? Wszak spektakl się zaczął i ja go już nie prowadzę, lecz on – Aktor i pan sytuacji, Reżyser.

Posłusznie na krzesło wracam, a w głowie już mętlik, dobrze, że pytania zanotowane. On kończy, podrywam się więc, by kolejne zadać, On siada, więc siadam i ja, w pół zdania, półgębkiem. I tak pląs ten powtarza się jeszcze, i jeszcze, aż w końcu ład jakiś się ustala sam z siebie i harmonia spektaklu, rozmowa się toczy poprzez przysiady i powstania, rozmowa, a może i dialog. Pytań wszystkich nie zadam, bo głupie mi się wydały, zresztą po co przerywać, skoro tak mówi i publiczność we władanie obejmuje. Publiczność, dla której stojący odpowiada, by lepiej go widziała.

A ja, słuchając uważnie, zastanawiam się jednak, dlaczego to zrobił, tę psychodramę gimnastyczną z Gombrowicza rodem. Z rozmysłem to zrobił czy mimo woli? I komu to zrobił – mi? Publice? Czy sobie raczej? Sobie, nam wszystkim, bezwiednie prawie, z wiedzy głębokiej i talentu, po latach sztuki uprawiania nieuchronność i nieustanność gry powodujących. Aktorstwo mistrzowskie porządek spotkania ustaliło, ustawiło hierarchie i plany sceniczne, teatr z międzyludzkiego wywodząc. Sztuka zawsze jest dramatem, zajęciem tragicznym – pointę z mistrza Gombrowicza mistrz Seweryn przytacza jak armatę, słowa patetyczne, które przed banałem obronić może tylko artystyczna biografia. Dlatego trudno nie wierzyć na słowo i cytowanemu, i cytującemu.

Tak, tego wieczora Gombra na wsolskiej scence odprawialiśmy bardziej niż kiedykolwiek i był on wśród nas nie tylko w słowach jego i o nim, ale i w tym, co między ludźmi wydarzać się zwykło. Niezwykłe.

fot. Piotr Pudzianowski

Strona 4 z 41234
O autorze
Tomasz Tyczyński (ur. 1960), absolwent polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego; w latach 1989 – 1997 pracował w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk. W latach 90. ubiegłego stulecia (jak to brzmi!) teksty o literaturze publikował w prasie literackiej i periodykach naukowych (Potop, Studia Norwidiana, Pamiętnik Literacki, Studia Polono-Slavica, Społeczeństwo Otwarte, Krytyka), a także w Gazecie Wyborczej oraz Programie I PR. Współautor monografii „Literatura rosyjska XX wieku” pod red. Andrzeja Drawicza; zajmował się też polskim romantyzmem i Norwidem, rosyjskimi teoriami i manifestami literackimi, strategiami literatury wobec „doświadczeń granicznych”; doktorat o twórczości Aleksandra Wata i Warłama Szałamowa pisał, ale nie napisał. W latach 1995 – 2007 pracował jako dziennikarz, m.in. kierował radomskimi redakcjami wszelkiego rodzaju: radiową, prasową i telewizyjną, uprawiał publicystykę kulturalną i społeczną. Od 2007 roku kierownik Muzeum Witolda Gombrowicza, oddziału Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza.
Muzeum Literatury
Ostatnie wpisy
Archiwa
Blogi Muzeum Literatury
Copyright © 2010-2020 Muzeum Literatury